Z tym "żarciem na mieście" to ruszacie dwie różne sprawy.
Pierwsza - sprzątanie po sobie. Jeśli gdziekolwiek jest wyznaczone miejsce na odniesienie talerzy/sztućców/łotewer, obojętne czy w barze mlecznym, czy kebabowni, czy gdzie, odnoszę. Jeśli nie ma, składam to co zostało na jeden stosik tak żeby kelner(ka) mogła to łatwo i szybko zabrać. Czysto, schludnie, a stolik szybko wraca "do obiegu".
Druga - po chuj w ogóle chodzić do jakiś szajsburgerów? Zwykle fastfódy występują w stadach, czyli obok maksronalda czy innego burdelkinga są stoiska z jedzeniem na wagę, jakieś nortfisze*, czasami nawet trafi się taki porządny kebab (czyli dobre mięso w picie, a nie rozmokła kura ze zwiędłą pekińską w bule) za podobną kwotę, więc po cholerę żreć chujwico, skoro można przynajmniej substytut "normalnego" posiłku.
*jedyny lokal na Galerii Jurajskiej w Czewie w którym w razie potrzeb dało się coś normalnie zjeść. Właśnie poszedł do likwidacji, a te wszystkie szajsbuły i pizdahaty kwitną. Co za naród