Cieszy mnie ten stan, w którym jestem za każdym razem, gdy wchodzę na kolejny etap edukacji. Po podstawówce gimnazjum, drugie gimnazjum, później liceum, potem licencjat i zmiana kierunku aż wreszcie magisterka. Przy każdej takiej zmianie przynajmniej początkowo jestem napełniony jakimś takim optymizmem, pozytywnym nastawieniem, chęciami i poczuciem zajebistości. Przy pierwszym okresie zaliczeniowym mi to zawsze mija... Ale póki co cieszę się jak głupi ze wszystkiego, mimo że mi się w chuj pierdoli i nie wychodzi jak chciałem... Jakaś taka chora euforyczna faza