Brent faktycznie wyglądał, jakby grał sound-check a nie koncert. Do Troya i Billa zastrzeżeń nie mam. Brann niestety na żywca średnio wypada wokalnie, ciężko jednak pogodzić zajebiste gary z dobrym wokalem. Ale fakt, nie jest to kapela za bardzo koncertowa. I tu nawet nie chodzi o "trudną" muzykę, bo na takiej meszudze, mimo że trudno tupać nóżką, był rozpierdol. No i trochę szkoda, że grali prawie samego Huntera.
Jestem lekko zawiedziony, bo głównie ze względu na nich kupiłem karnet. Ale z drugiej strony zobaczyłem zajebistą Gojirę, którą się wcześniej niespecjalnie interesowałem.