Wkurwia mnie moja naiwność, a dokładniej to że wciąż wierzyłem że z grania sladżu coś jeszcze może być.
Umówiłem się przedwczoraj z kumplem na próbę na piątek. Wczoraj wieczorem dzwoniłem że będę o trzynastej. Dziś jestem na miejscu o 13.15 bo stałem w korku. Dzwonię domofonem. Cisza. Dzwonię jeszcze raz. Cisza. Dzwonię do typa na komórkę - telefon wyłączony.
Wkurwiłem się.
No, ale może poszedł do próbowni i tam na mnie czeka. Szczęście że salka jest jakieś dwie minuty z laczka od domu kolesia. Zamknięte.
No ale nie poddawajmy się. Telefon wciąż wyłączony, może śpi czy coś w tym stylu, to skatuję jeszcze raz domofon. W końcu odbiera jego brat (zapewne spał skacowany, to u niego częste zjawisko leżeć i chrapać do trzynastej, czternastej
) - "Maćka nie ma".
Poszedłem na miasto załatwić co tam miałem do załatwienia, o 14.00 dzwonię jeszcze raz. Telefon włączony.
Nie odbiera. Po czwartej próbie dałem sobie spokój.
Wniosek mam tylko jeden - wyjebane mam we frajera który nie wiadomo który raz robi mnie w chuja.