Nie dalej, jak 3 godziny temu dzwoni do mnie mój serdeczny przyjaciel ze szkolnej ławki. Teraz uczy innych idiotów polskiego w ogólniaku, który kończyliśmy. No i mówi, że sobie siedzi, pierdoli coś o Mickiewiczu, wtem otwierają się drzwi i wchodzi Iśka, nasza kumpela (dwa lata młodsza jest i chodziła do niższej klasy, ale się razem bujaliśmy "w bandzie"), a za nią jakiś nienaturalnie wysoki kolo. Kumpel do nich "Co jest, jest? Ja tu lekcje mam!" Na to laska - "chuj tam z lekcją - tego pana poznajesz?"
Kumpel tak patrzy spode łba, ten wysoki wyciąga rękę i mówi "Derek". No i się wtedy mój ziom w czoło pierdolnął, bo ten duży to był Derek W. Dick, znany szerzej jako Fish z Marillion.
No i nie dokończył o Mickiewiczu ziom, tylko wytłumaczył matołom w klasie kto to jest i wszyscy się cieszyli.
Ot, fajna taka historia