Danzig - Deth Red Sabaoth (2010)
Aby nagrać taką płytę potrzeba: człowieka instytucji
i
oraz
Na gitarze:
albo (niech będzie):
Takiej ilości bezsensownego napierdzielania nie słyszałem dawno... Ale, jak okaże się dalej -
who cares...
Do tego:
oraz:
i
Nigdy nie byłem fanem. Ale Danzigowi należy się szacun. Nie tylko za wygląd
I nie tylko za Danzig. Za:
i
Czy potrzeba większej rekomendacji?:
Akurat panowie z Mety czcili obie kapele:
Przejdźmy do płyty. Miks jest tragiczny. Pierwsze wrażenie jest takie, że ziomy zamknęli się w piwnicy i postawili na środku:
Ale jak oczekiwać finezji po kimś, kto wygląda tak (Glenn miksował materiał):
Może nie brzmi źle samo w sobie, ale włączcie sobie przed lub po inną kapelę. Założeniem było uzyskanie analogowego brzmienia. Ale niestety, chyba chodziło czasy, kiedy szczytem marzeń był przester z "nowoczesnego krzemowego wynalazku"
Dziękuję, Panie Glenn! Poczułem się znów młodzieńcem! Tak słuchało się z magnetu, w mono, z 4cm głośnika, w jednym ręku musiał być wacik ze spirytusem do czyszczenia głowicy, a w drugim śrubokręt do regulowania tejże. Źle? Gorzej! Każda piosenka brzmi inaczej!!!
A najlepsze - produkcja płyty trwała 2 lata!
Myślałem, że 2 godziny! Jedno jest stałe od początku do końca - z miksu wynika
who's the boss. Glenn - i jakieś 29dB dalej reszta kapeli. Siedzi twardo swoim głosem nad całością jak klapa od studzienki. Głos - mówi się, że jest metalowym Elvisem. OK, może być. W paru numerach, np. w "
Black Candy" (gdzie gra na garach, pierwszy raz od 1986r.) brzmi jak Ian Astbury. Zacne towarzystwo. W skrócie -
love it or leave it! Ale niech ktoś odmówi gościowi charyzmy, czy rozpoznawalności od pierwszych dźwięków. Ilu artystów to ma?!... Ta płyta - to nic nowego. Wariacje na temat. I mimo tego, co powyżej - udane. Praktycznie wszystkie recenzje są bardzo dobre. Warto trzymać się swego i być sobą. Taki "
Rebel Spirits" to próba powrotu do tego, co dla fanów było zawsze najlepsze. 6 lat przerwy, to nie mało. Ale tyle widocznie potrzebował, żeby przemyśleć kierunek obrany na ostatnich wydawnictwach. I dobrze, że wrócił do lat 90'. Jest i szybciej, jest i wolniej, są rzewne dźwięki w południowym stylu. Ten sam klimat, troszku horroru klasy By, pewien prymitywizm, ale nie w stylu Soulfly, tylko coś jak podwieczorek z kibolami, głaskanie dzika pod włos albo kankan z wujkiem Gołotą. W sumie okładka na 100% adekwatna.
A, se posłuchajcie promującego singla "
On A Wicked Night"!
http://www.metalinjection.net/tv/view/5630/danzig-on-a-wicked-night-videoGlenn to jednak, mimo aparycji, bardzo wrażliwy młodzieniec. Napisał one-g-day piosenkę dla mamy. Fakt, że z tekstu wynika, że nie swojej - ale nie czepiajmy się, OK? Dzięki temu znalazł się w panteonie "mamusiujących" artystów, obok Phila Collinsa, Ozziego, Spajsetek, Tupaców itd, itp.... Przypomnijmy więc sobie na koniec lata świetności - numer, który każde dziecko znać powinno:
Danzig - Mother 1988
Oryginalna wersja video była zakazana przez MTV. Tak, kurwa, MTV już wtedy było!...