Przypomniała mi się historyjka sprzed paru dni.
Był upalny dzień, sobota, z moją Aśką wychodzimy sobie na miasto i między innymi wsiadamy do autobusu. W samym busie raczej pusto, ledwie kilka osób, ale i tak nie siadamy, jakoś tak. W związku z tym, złapałem się za poręcze (dwie, z dwóch stron, odwrócony plecami do wejścia) i nie minęła sekunda, jak Aśka mi mówi, żebym się na chwilę przesunął, bo ktoś chce przejść - i zza mnie wychodzi wielkie (ale serio WIELKIE), ociężałe, stare babsko z 10 torbami zakupów - w końcu udało mi się ją ominąć i usiadła sobie, zajmując 3 miejsca (bo jeszcze zakupy!) a przed nią inna jakaś babulinka. Całość (od momentu naszego wejścia do busa do momentu, aż ta mnie ominęła i zaczęła siadać) trwała może kilkanaście sekund.
Gdy tylko się rozsiadła, ruszył bus i ta-ta zaczęła zagadywać drugą babcię, jacy to dzisiejsi młodzi są bezmyślni, niewychowani i w ogóle beznadziejni. Kątem oka tylko zobaczyłem, jak inna parka młodych obok zaczęła się po cichu z niej brechtać, a ja se tylko pomyślałem "a co ja mam kurwa oczy w dupie?" i wymieniłem się porozumiewawczymi spojrzeniami z Aśką. I w sumie jeszcze rzeczywiście blokował jej przejście, a ja się natychmiastowo za sygnałem Aśki usunąłem. Do tego jeszcze to babsko, siedząc koło mnie, w kółko mnie niby przypadkiem szturchało nie mieszcząc się na siedzeniu, ale już powstrzymywałem się od komentarza, choć mnie to trochę podkurwiało. Druga babcia jej tylko przytakiwała.
Po paru minutach objeżdżania mnie jako kolektywnie "młodych" w tę i nazad, marudzenia nie był koniec. Zaczęła to gadać, że jak to jest, że ona musi płacić i później musi jeździć w takich okropnych warunkach - gorąco, ciasno i w ogóle, monolog na kolejne parę minut. Z Aśką w duchu się coraz bardziej brechtaliśmy, a druga babcia wciąż przytakiwała.
Następnym kilkuminutowym etapem było narzekanie, jak to powoli ten autobus w ogóle jedzie, że co to ma być i w ogóle, jak to ona się męczy w tych warunkach tyle czasu. Akurat jechaliśmy przez Jasne Błonia - fragment największego parku w mieście, który znajduje się w samiutkim centrum pod urzędem miejskim i akurat a) w upał zawsze jest tam kupa ludzi, to oczywiste b) dodatkowo odbywała się tam jakaś impreza akurat. I też już nie pamiętam dokładnie co mówiła, ale mieszała coś w stylu, że po chuj ci ludzie wychodzą i blokują autobusom przejazd, przez nich teraz ona musi się męczyć. Druga babcia wciąż przytakuje i nakręca.
Ten temat w naturalny sposób ewoluował w kolejny - jak to w naszym mieście wszystko jest do dupy. Źle, że cokolwiek robią, remontują itp, no bo tamuje się ruch. Źle, że robią bezkolizyjne przejścia dla pieszych itp (co by właśnie odtamować ruch, na co chwilę wcześniej narzekała), bo musi zrobić kilka kroków więcej po - o zgrozo - SCHODACH! (nie ważne, że są też zawsze robione obok łagodne pochylnie, ale to wtedy by musiała pokonać kilka metrów drogi więcej przecież...). Ogólnie wszystko, co robią, to źle - i to ona sama zwerbalizowała tego typu zdanie kilkukrotnie. Z Aśką już coraz bardziej mieliśmy kłopot, aby powstrzymać się od brechtania, a ta wspomniana trochę oddalona parka obok nas mam wrażenie, że chyba sobie do ucha już nieźle komentowała
A druga babcia...
Gdy dotarliśmy już na nasz przystanek i wychodziliśmy z busa, jako wisienkę na torcie usłyszałem pierwszy po prostu nie-przytakujący, a włączający się w objeżdżanie tekst tej drugiej babci: "Bo wie pani, to wszystko tutaj to
wina tych Niemców!" - w tym momencie już nie wytrzymałem i wychodząc z autobusu brechtałem się na głos.