Nie mam zbyt wielu fetyszy. Może coś w rodzaju fetysza. Niestety, lubię tak wiele różnych gitar, że nie mam tej jedynej, ulubionej konfiguracji. Może być Floyd, T-o-M, gryf wkręcany, wklejany, NTB, itd. Naprawdę o bardzo małej ilości wioseł mogę powiedzieć, że mi się nie podoba. Mogą być zaniedbane, mogą być odpicowane, jak psu jaja. Mam taką zasadę - moje wiosło utrzymuję zawsze w czystości, ale gdy np. coś się stanie, pojawi się ryska, albo wgniecie się drewno w newralgicznym punkcie, to jakoś specjalnie nie lamentuję. Także tu niestety brak jakichś silnych emocji, jeśli mamy patrzeć w kategoriach fetysza. Tak samo z nawijaniem strun - w Stracie mam równiusieńko poucinane, za to w Explorerze wystaje to to na niemal 15 cm (jak Zydze) i mnie to rybka.
Owszem, w swoich pierdołach, zwłaszcza przed koncertem muszę mieć ryśtyśkurwaglanc, ale na co dzień nie robię afery. Ale...
W sumie mam jeden fetysz. Uwielbiam jarać na scenie. Kurwa, no po prostu kocham. Co prawda w ogóle mam bardzo mało rockendrollowy fizys, gitarę trzymam za wysoko (na metalowych koncertach to wysokie trzymanie Explo daje mi -1000 do wyglądu, ale cóż), ale co tam. Fajka w zęby, albo za struny na główkę. Z tym, że nie dopuszczam do przepaleń. I na próbach też w salce nie jaram, bo nienawidzę, jak sprzęt, czy cokolwiek wali petami. Ale na koncertach po prostu muszę. No, to jest FETYSZ
![Chichot :D](http://forum.sevenstring.pl/Smileys/classic/xcheesy.png.pagespeed.ic.7bCSCnTxWL.png)
.