Uncle gravedigger chciał powiedzieć, że wczoraj naduszał niemal symultanicznie kaczkie Morleya Bad Horsie II Contour (z dodatkowym regulowanym podbiciem głośności i drugim od kwaknięcia) i kaczuszkie Zakka (ktoś mu zajebał z kąpieli). Wrażenia: Morleya porównałbym do seksu z radosną dwudziestolatką, wszystko jest fajnie, świeżo, wesoło i pozostawia spore pole do popisu dla Ciebie. A ZW-45 to jak seks z napaloną trzydziestką, która wie, jak wziąć sprawy w swoje... ręce, a jak się uprze, to Cię normalnie zgwałci. Czego (do wyboru) Państwu życzę!
Myślę, że parę osób z forum wie, o czym piszę, reszta - możecie sobie wyobrazić, inteligentni jesteście
Technicznie - Morley: dobrze słychać, co tam kombinujesz na gitarze, jakby większy udział oryginalnego sygnału i nie jest modulowany dół pasma. Jak nie ruszasz pedału, to nie ma mułu. Jak się postarasz - słychać Vaia. Zakk - od razu strzał w pysk tym krótkim dunlopowiskim skokiem pedału. Wrrr!!! To już czwarty mój Dunlop. Od jazgotu do mułu - jakieś 2cm! Zupełnie inaczej gada i niekoniecznie daje radę na czystym. Za to na hajgejnie się leje spod paluchów i brzmienie jest wyraźnie dosłodzone. Obadam jeszcze w miksie, ale różnica - coś, jak pisałem wyżej