Witam!
Jak napisałem - tak zrobiłem. Wynalazka pt. Ibanez RG2228 nabyłem w sklepie riff na Bokserskiej w Warszawie. Obsłużył mnie sympatyczny, kompetentny i uczynny koleżka imieniem Dominik. Byłem w szoku, bo to się w riffach nieczęsto zdarza. Mnie przynajmniej nigdy, dlatego piszę. Co do wiesła - specyfikacje znajdziecie w necie, więc nie będę się wygłupiał, chyba, że będzie ktoś nalegał.
1.Struny – bardziej sprężystą gumę mam w swoim dresie, w którego wskakuję jak chcę liście pograbić na podwórku. Dramat jednym słowem. Jako najgrubsza - "fis" - wisi 0.68 - o kaliber za cienka. Muł, brak dynamiki, zero intonacji, tragedia. Muszę wszystkie struny "opuścić piętro niżej", a jako najgrubszą założyć 0.75-0.80, może grubszą - wtedy powinno być git.
2.Korpus - lipa, czyli dupa, ale spodziewałem się większych dramatów, nie jest tak źle, chociaż korci mnie żeby zrobić korpus z jesionu, jak przystało na białego hetero. Plus jest taki, że jest lekki, choć każdy wie, że styropian też jest lekki... Jeśli chodzi o kształt, to mam w chacie ładniej wyprofilowane deski do mięsa. Tzn, nie mówię, że jest zrobiony niechlujnie, lecz po prostu jest kanciasty, robiłem takie karmniki na zpt kiedyś. Chociaż jest jeszcze jeden poważny plus - dolny cutaway NAPRAWDĘ pozwala na wygodne dojście do najwyższych pozycji, co przy tej szerokości gryfu wcale nie jest takie oczywiste. Za to szacun, w końcu ktoś pomyślał, że 24 progi nie są dla bajeru. Korpus w kolorze „galaxy black” z jakimś brokatem. Wygląda trochę jak Naomi Campbell w sylwestra. W sumie może być.
3.Elektronika – 2 x EMG alnico 808. Pickupy mają być odpowiednikiem modelu 85 w obudowie basowego DC 40. Takoż i jest. Gain nie jest tak przesadzony jak w
81, mostkowy daje pazura ze sporym mięskiem, ale bez tego wkurwiającego „bźźźź”, gryfowy jest klarowny, ale pełny, zdefiniowany i selektywny. Brzmienie czyste – mocno „spreparowane” tudzież „sterylne”. Słowem jest wszystko to, za co kochamy, bądź nienawidzimy EMG. Z tyłu korpusu dwa klapiszcza – jedna klapencja mała, pozwala na dojście do jacka, druga kryje w sobie 2 potencjometry volume i tone, trójpozycyjny selektor ślizgowy oraz bateryjkę owiniętą w gąbkę, wciśniętą na chama w przewężenie komory. Lekka wioska, zważywszy na fakt, że uchwyt do baterii kosztuje jakieś 1,5 centa.
4.Osprzęt – klucze Gotoh w układzie 4x4. Naprawdę estetyczne, chodzą płynnie i bez zarzutu. Docisk sztabkowy na wszystkie struny, blokada na pierwszym progu (oh, yes!!!) i w końcu mostek, czyli najbardziej przerażająca w sensie pozytywnym część gitary (oprócz gryfu). Mostek Edge III 8 jest w zasadzie wajchą z tymże... bez wajchy. Nie ma sprężyn, nie gibie się jak głupi w te i we wte. Osadzony na dwóch masywnych bolcach, z tylu trzeci mniejszy – stabilizujący. Mostek wzbudza ZAJEBISTE zaufanie, sieje również grozę w płochliwych sercach. Ważna sprawa, jeśli akurat czcimy w kapeli Lucypera czy innego Bafumeta. Gitarkę stroimy „na oko” kluczami, dociskamy blokadę i później dostrajamy mikrostroikami. Zawsze marzyłem o takim rozwiązaniu i w końcu mam:)
5.Futerał – kawał kobyły, wygląda dość solidnie, gitarze jest w środku ciepło. Do przegrody przy główce śmiało mieszczą się dwa opakowania szklane 0.75 napoju regeneracyjnego.
6.Last but not least – GRYF ! To jest właśnie ta część gitary na którą tak naprawdę wydałem pieniądze (no, jeszcze ten mostek). 54 mm na 1. progu 78 mm na ostatnim. Wygoda, ergonomia, kulturka, er frąs, wypasik, aksamit, homary, jedwab, Irena Santor:)... To skojarzenia na szybko. Ibanezowcy wiedzą w czym rzecz. Stratocasterowcy i Gibsonowcy nie dowiedzą się nigdy, póki nie spróbują. FENOMENALNY dostęp do każdej pozycji, bez wysiłku przyciskamy barre'y, komfort gigantyczny, tylko się w oczach mieni od ilości strun, co jak na razie jest moim największym problemem (nigdy nie miałem siódemki). Mam średniej wielkości dłonie, dokładnie pomiędzy „ginekologiem” a „Maciejem kowalem” - zero problemów, nawet jak wymienię struny na grubsze. Prożki jumbo, ładnie nabite, dobry profil grzbietu, podstrunnica – bardzo wysokiej jakości palisander, wygląda prawie jak heban, nie będę więc zmieniał.
Gitara jest na tyle egzotyczna, że po prostu w pewnych kręgach wypada ją mieć. Szczególnie w piekielnych lub jazzmańskich, co w sumie na jedno wychodzi... Konkurencja – jeśli chodzi o jakość i dbałość o szczegóły - na razie w ciemnej dupie, mówię o Schecterze i LTD. Moje pranie nigdy nie było tak czarne. Zygmunt Hajzer poleca!
pozdrawiam