Być może niektórzy z Was (albo jacyś znajomi) stanęli kiedyś w sytuacji, gdzie potrzebny jest muzyk, ale repertuar nie pozwala na użycie gitary elektrycznej. Być może niektórych z Was (tak jak mnie) absolutnie nie grzeją sytuacje inne, niż kawał dechy podłączonej do lampiaka (na wiadomym kanale
).
Życie doprowadziło mnie do takiego momentu, gdzie dużo grań przechodziło gdzieś obok mnie właśnie dlatego, że w rigu miałem same elektryki. Postanowiłem to zmienić... i rozpoczęły się poszukiwania gitary elektroakustycznej. Nie mam czasu uczyć grać się od nowa, nie potrzebowałem wiosła za 10k, bo nie będzie to mój główny instrument, ale taki, po który sięgnę w razie potrzeby. Potrzebowałem instrumentu, który będzie niezawodny w sytuacji koncertowej i wygodny w transporcie.
Wybór padł na yamahę SLG110S.
Wnioski po trzech próbach z udziałem tej gitary - stroi jak głupia, daje bardzo mocny sygnał (na tyle mocny, że przy mocniejszym ataku może wystąpić przesterowanie jeśli za dużo wpuścimy w linie), manualnie bajka - jedynymi różnicami jaką czuję przy przesiadce z Gibsona jest waga(lub w zasadzie jej brak) i grubsze struny. Gryf gruby i wąski, czyli sytuacja idealna na moje krótkie paluchy.
Brzmienie zawodowe - chłopaki się pośmiali, ale jak wpiąłem się w linie nikt nie miał więcej pytań
Jest dźwięcznie, brzmienie nasycone alikwotami, podatne na artykulacje, zero sprzęgania. Przy okazji bardzo charakterystyczne, bo gra to to jak akustyk, ale żaden akustyk nie gra jak to.
Wiosło ma w sobie dwa typy reverbu - krótki, świetnie siedzący w miksie przy partiach rytmicznych, i dłuższy do gry solowej.
W tej kategorii cenowej obmacałem wszystko co da się obmacać, dochodziłem do gitar za 5k i nigdy nie byłem zadowolony. Parametry i brzmienie Yamahy są bezkonkurencyjne.
Jestem po uszy w tej gitarze zakochany (nie ściągam jej z kolan ;P )