Wczoraj wieczorem, w skupieniu przesłuchałem sobie ostatnie 2 wydawnictwa STC. To faktycznie było jak jakas popierdolona odyseja. Jaja mi sie spociły, a ciary i banan na ryju pojawiał się co chwila. Może trochę przekombinowane i za bardzo napompowane emocjami, ale i tak genialne dzieło. Szlag człowieka trafia kiedy ludzie robiący coś tak zajebistego, okazują się być zwykłymi chujami wobec innych członków zespołu. Odbiera to sporo satysfakcji z cieszenia się muzyką.