Kompletnie się z tym nie zgadzam.
Spoiler Uważam wręcz, że idzie to w drugą stronę - to muzycy pałują się smaczkami kompozycyjnymi, gdy przeciętny słuchacz ich w ogóle nie słyszy. Natomiast po sobie z czasów, zanim grałem na wieśle (przypomnijcie sobie tamte czasy i porównajcie sobie!) i po znajomych, co nie grają zauważyłem, że pierwsze, co słyszy odbiorca, to BRZMIENIE. Brzmienie nadaje nastrój, klimat - brzmienie ma nie mniejszą wagę w wywoływaniu konkretnych emocji w odbiorcy, niż sama melodia - ba, ludzie często nawet tą samą melodię (wraz z innymi harmonizującymi partiami ciągle w ten sam sposób!) odbierają inaczej, jeśli zmieni się ich brzmienie (i nie chodzi tu nawet o artykulację [która z resztą też tworzy właśnie nic innego, jak brzmienie], a już nawet sam fakt przesterowania gitary zmienia wszystko, z reguły na "bardziej, mocniej"). Owszem, są to zwykle emocje z podobnej "rodziny", jednak wg mnie np. przygnębienie i rozpacz to jednak coś zupełnie innego - choć i brzmieniem można też sprawić, że smutna melodia będzie brzmiała może i nie wesoło, ale szczęśliwie i do obrzydzenia ciepło. Pamiętam jak w gimnazjum bawiłem się sekwencerami MIDI i przeżywałem te same utwory na nowo z nowymi emocjami za każdym razem, gdy po prostu zmieniłem instrument dla danego tracka w programie. Oczywiście zgadzam się, że poza melomanami i muzykami jakieś drobne niuansiki w brzmieniu są kompletnie niezauważane, ale one (podobnie jak i niuansiki kompozycyjne, choć te IMO w mniejszym stopniu) też działają na podświadomość, mimo wszystko wpływają na odbiorcę. Nie można jednak ignorować brzmienia, właśnie zwłaszcza gdy się staramy wczuć w rolę zwykłego odbiorcy. Faktem jest, że nie ważne, czy coś brzmi lampowo, czy kurwa truskawkowo - ale ma brzmieć dobrze. Bez tego nawet najlepszy kawałek będzie uznany za chujowy przez większość ludzi, za to kiepski kawałek z dobrym brzmieniem może stać się hitem. Musi być przyjemne dla ucha i wyraźnie tworzyć dany nastrój, w czytelny sposób wpływać na emocje - nie być nijakie. Z resztą - bardzo rzadko spotykałem się u ZWYKŁYCH odbiorców wśród znajomych, aby nie chcieli czegoś słuchać, bo nie podoba im się melodia, o ile to nie był jazz albo inna dziwna muzyka dla muzyków i melomanów. Jeśli już, to właśnie marudzili na brzmienie, że tego nie da się słuchać, bo wyje/skwierczy/brzęczy/szumi itp - co z resztą też zawsze było jednym z pierwszych, stereotypowych wręcz zarzutów wobec wspomnianego jazzu ("bo te trąbki, saksofony!"). Za to nie raz spotykałem się z sytuacjami, gdy ktoś mówił, że lubi daną piosenkę, bo podoba mu/jej się jakoś tam motyw, bo na tym jakimś instrumencie fajnie BRZMI. W świadomej sferze kompletna wyjebka na kompozycję jako taką, ale podoba się BRZMIENIE i nastrój kawałka -> wywoływane są konkretne emocje (i dopiero tutaj, w sferze podświadomej, melodia odgrywała rolę jako jeden z elementów tworzących nastrój wspólnie z BRZMIENIEM). Sam też dopóki nie zacząłem grać na wiośle i IGNOROWAĆ brzmienia w muzyce nie byłem w stanie słuchać wielu odmian metalu z thrashem i jego pochodnymi na czele (i w wielu przypadkach nadal mam z tym problem), nie wspominając o znajomych nie-metalach, dla których Metallica ze wczesnych albumów brzmi jak muzyczka z Pegasusa (autentyczne porównanie, nie mój wymysł!) -> mają kłopoty z "rozczytaniem się" w emocjach zawartych tam.
równie ważne, co kompozycja.