Zabrzmię jak zgorzkniała cebula, ale patrząc uszami na Spiro i podobnych jemu to czekam na neo-grunge.
Słyszę ten komentarz i zgadzam się z jednej strony (choć Polyphia dla mnie to ewentualnie po udarze mózgu i anemii testosteronu). Mam dość overproduction. Ta produkcja studyjna jest tu też oczywista, ale spójnie siedzi, nie próbuje udawać, że jej nie ma, są piękne interwały. Także doceniam, że gość zaskoczył tak wielu, co "wszystko już w życiu słyszeli", dał krok gdzieś dalej. Tak się rodziły nowe gatunki muzyki, a od wielu lat bezdzietność.
(ostatnio zrobiłem zdjęcie chmur spływających z gór za Reykjavíkiem, przypomniało mi to okładkę Bathorego, no i posłuchałem. Boszsz, jak tam jest miejscami nierówno. I kogo to jak muza dobra!)