Fender Stratocaster Highway One HSS (home-made custom)Fender. To słowo-klucz wypowiada się zazwyczaj bez egzaltacji, tak charakterystycznej przy wypowiadaniu innego słowa, zaczynającego się na "G"... Stało się tak zapewne w wyniku polityki Fendera, stworzeniu odmiany japońskiej (te akurat trzymały klasę) i meksykańskiej (tutaj już nie zawsze było dobrze) o tej samej nazwie marki. Nie mnie oceniać, czy to dobrze, czy źle, wiadomo jednak, że Fender nie zawsze kojarzy się już z najwyższą jakością i niezawodnością. A synonimem niepewności stała się, o dziwo, seria amerykańska - Highway One. Oj, krąży mitów na ich temat - że grają jak Squiery, że grają gorzej niż meksykańce, że grają tak samo jak amerykańskie standardy, że robi się je ze sklejki, że wkłada się do nich niemiecki osprzęt... oj, dużo tego było, i w sumie jest nadal. Ale ile w tym prawdy? To wiedzą już tylko posiadacze i ogrywacze
Spiszę więc wrażenia po pół roku posiadania. Bez ściemy...
Achtung!Moja gitara ma 4 lata, więc jest dość rozegrana, na dodatek ma zmieniony pickup pod mostem (na Seymoura TB-4), kostki mostka (który kupiłem zablokowany i odblokowywać nie zamierzam) i siodełko oraz wyciągnięte potki tonu, no i jest to starsza seria (w tym momencie w sklepach można dostać drugą, ma inne wykończenia i single o innej konstrukcji), więc recenzja może nie pokrywać się z odczuciami po ograniu seryjniaka prosto ze sklepu...
Jak strat wygląda, każdy wie. W tym akurat przypadku mamy lakier transparentny, lekko bursztynowy, osprzęt chromowany, biały, trójwarstwowy pickguard i to by było na tyle. Warto wspomnieć, że lakier ten jest dość wrażliwy na obicia i bardzo niewiele trzeba, by się cholernie zwintydżował, czego wcale nie uznaję za zaletę. Jak wyczytałem ze strony producenta, był to zabieg celowy, by umożliwić ludziom posiadanie Road Worna za część ceny, czy coś w tym stylu... Ciekawe, czy wpadli na to jeszcze przed wyprodukowaniem tych gitar, czy już po.
Ale dość o wyglądzie, w końcu wiadomo, że gitara ma grać, a nie wyglądać, hehe...
Co do technikaliów - gitara jest zasadniczo olchowa, z klonowym gryfem (wstawka bodajże mahoniowa? W spec producenta nie ma o tym słowa) i palisandrową podstrunnicą. Przez lakier widać, że decha nie jest zrobiona z jednego kawałka drewna, tylko trzech. Po konfiguracji drewna oczekiwać by można jazdy pełnym środkiem z inklinacją w górę
W singlach z rzutu okiem na spec nie ma nic specjalnego. SH-4 każdy zna, więc pominę milczeniem. Z ficzerów jeszcze mamy 5-pozycyjny przełącznik, potki CTS (w moim wypadku tylko vol) oraz klucze Fender/Ping, azjatyckie. Kostki mostka oraz siodełko są Graph Techa - w założeniach mają wydłużać sustain i poprawiać trzymanie stroju.
Jak gitara gra?
Single to, można by rzecz, typowy Fender. Jasno, aż trzeba mrużyć oczy, no i wszechobeczna szklanka. Na dodatek cholery trudne do przesterowania. Bardzo charakterne, zawsze słychać ich specyficzny styl, który nie każdemu musi przypasować. Obu singlom góry nie brakuje, wręcz przeciwnie, dość ostro gryzą, trzeba skręcać. Środka też zapewniona baardzo odpowiednia doza, jednak tutaj zaczynają się rozbieżności między pickupami. Middle zasuwa dużo mniej klarownie, z lekka skrzeczy i ma więcej środka, za to neck odpowiada ciepłą i mięciutką górką, słodką i miażdżącą jednocześnie przy poooowolnym, feelingowym graniu. Jednak na przesterze oba pickupy dość mocno syfią i mają charakterystyczny "brzdęk!!", co niekoniecznie musi odpowiadać i sprawia, że w kwestii slashopodobnych zagrywek zostajemy na lodzie. Bo co to za miękkie i ciepłe granie na mocnym pickupie pod mostkiem?
SH-4 w tej gitarze ma niebywale jasny i szybki strzał. Dołu, o dziwo, nie brakuje wcale, górka za to jest z lekka... dziwna i może nawet brakuje tych ostatnich, najwyższych częstotliwości, co przy olchowej desce może trochę dziwić...
Sustain na średniackim poziomie, w końcu konstrukcja bolt-on, na dodatek gitarę mam ustawioną na dość niską akcję, co przy radiusie minimalnie poniżej 10" skutkuje lekkim brzękiem w paru pozycjach i dodatkowym minimalnym wytłumianiem strun. No i mostek tremolo, też żadne mistrzostwo wybrzmiewania. Osprzęt Graph Techa ponoć coś poprawia, jednak o tym później.
Jako, że jestem zwolennikiem silniejszego uderzenia, które potrafi zatrząść ścianami (czego podkręcanie basu na wzmaku nie da, tylko zamuli), mam z jednoznaczną oceną brzmienia pewien problem. Tego specyficznego, burzącego mury pieprznięcia gitara nam z pewnością nie zapewni w takim stopniu, jak w pełni mahoniowa maszyna do zabijania. Nadrabia za to wyjątkową uniwersalnością, czyste, przestery, wszystko na swoim miejscu. Do thrash czy heavy metalu jest w sumie doskonała, nie mówiąc już o bluesie czy jakimś reggae
Jakby tak jeszcze wrzucić humbuckera pod gryf, byłoby perfekcyjnie.
W porównaniu z dowolnym meksykańcem brzmieniowo mój grat wychodził obronną ręką, w porównaniu do American Standarda zauważyłem głównie różnicę w pickupach oraz w sustainie... na korzyść Highwaya
Jednak nie były to różnice porażające.
Jak już wspominałem, korpus jest wykonany z trzech olchowych części. W zasadzie długo tego nie zauważałem, nawet oczami, nie mówiąc już o brzmieniu. Jako że nie lubię się sugerować się z czego gitara jest zrobiona (skoro gitara ze sklejki brzmi pięknie, to właśnie ją kupię
, gitara nie straciła dla mnie żadnych walorów brzmieniowych. O czym również wspominałem, gitara jest pokryta cienkim lakierem, co ponoć też pozytywnie wpływa na brzmienie. Gryf to klasyka, kształt "Modern C", według mnie najwygodniejszy na świecie
Pociągnięty bezbarwnym lakierem, idealnie leży w dłoni. Problemem jest "kopyto" łączenia gryfu z korpusem, ale niestety, jest to problem nie do wyeliminowania przy bolt-on. Korpus profilowany... pierdoły, o których każdy wie. Do tego jeszcze duża główka, stylizowana na Fendy z lat '70-tych.
Do osprzętu w tej chwili nie mogę się przyczepić - klucze, choć azjatyckie, sygnowane są logiem Fendera i spełniają swoje zadanie w 100% - chodzą pięknie płynnie, opór klucza można regulować, trzymają strój doskonale. W zasadzie miałem możliwość zmienić je na blokowane Gotohy, ale jakoś mi się nie chciało, te wystarczają w zupełności... Mostek tremolo, wg poprzedniego właściciela chodził bardzo przyzwoicie, szczególnie, że struny nie miały się na czym zacinać - tak siodełko, jak i kostki mostka mają w sobie domieszkę grafitu, dlatego struna się po nich ślizga. Według wielu źródeł, te bajery wydatnie poprawiają sustain i trzymanie stroju, jednak nie miałem materiału porównawczego - zwykłego Highwaya. W tym momencie części te poprawiają dobre samopoczucie posiadacza, tak samo, jak napis "Fender" i "Made in USA" na główce"
W tym momencie mostek jest zablokowany, mogę stwierdzić jedynie, że jest bardzo wygodny w trzymaniu na nim ręki i nie przeszkadza w utrzymywaniu stroju. Do potków, przełącznika i gniazda jack również nie mogę się przyczepić - na oko wyglądają na zawodowe i spełniają swoje zadanie tak, jak trzeba.
I to chyba na tyle.
Recka, jak to bywa ze swoim sprzętem, wyszła nieźle wysłodzona, jednak widzę tu pewną zależność. Gdyby ta gitara była cienka, nie wytrzymałaby u mnie pół roku i nie doczekałaby się recenzji
Jedyne, do czego rzeczywiście można się w niej przyczepić, to wykończenie korpusu i nie każdemu odpowiadające single (z tego co zasłyszałem, humb Fendera wcale nie jest taki zły, ale to informacja niepotwierdzona przez żadne miarodajne źródła
). Niepokoić może też klejony korpus. Ale po wzięciu jej do ręki i ograniu taka pierdółka nie powinna mieć większego znaczenia
RPA
I jeszcze dwa zdjęcia:
(tutaj widać łączenie drewna)
Komentarze mile widziane
Wiem, że to nie forum dla sześciostrunowców, ale co tam