co do It Might Get Loud - bardzo fajny. Bez jakiś megaciekawostek, a samo spotkanie trzech panów wyszło nieco sztywno, ale ogląda się z zainteresowaniem. No i ciepły taki jakis jest. Pisaliście, że Edge nie pasuje, a ja nie wiem o co chodzi bo moimz zdaniem pasuje i to bardzo: jest na tyle blisko, że jeszcze może się z nimi pokazać, a na tyle daleko, że jest wyraźnie inny, ma BARDZO charakterystyczny styl (wyobrażacie sobie np. Petrucciego albo Vaia tam? ;-) he he). Pozatym, każdy z trzech panów robi(ł) numery, że ciary przechodzą. W sumie White najmniej mi znany, ale takiego kopa mają te jego rzeczy, że hej.
Dla gitarzystów klepiących wprawki 20h na dobę film może nie obowiązkowy, ale dla "songwriterów" wydaje mi się że już tak - bardzo inspirujący, mimo że zupełnie nie wyczerpujący formuły (a wrecz ledwie ją liznąwszy ;-)).
Jack White moim idolem - mówi i robi dokładnie to o co chodzi mi w muzyce (a przynajmniej jednemu z moich muzycznych biegunów ;-)).
