A mnie wkurwiła sytuacja związana z moim Oplem Ferrari...
Miesiąc temu oddałem samochód do dużego warsztatu, z polecenia i po znajomości.
Oddałem auto, za 2 dni telefon - paaanie, rozebralimy silnik no i sie okazało że wszystko rozjebane, na tłoki spadła świeca, panewki i cylindry rozpieprzone, no naprawa to koszt połowy wartości samochodu, to lepi wymienić silnik.
Spoko, poszukałem silnika, wymienili, okazało się że silnik który kupiłem jest walnięty (w sumie cała akcja trwała ze dwa tygodnie). Ale coś mi zaświtało i stwierdziłem że zabieram stamtąd samochód. No to płacenie, szybkie podliczanko, pierdu pierdu, to żeśmy musieli zrobić, tego nie... Kwota dosyć wysoka a samochód dalej nie jeździ.
Zabrałem auto w te pędy i pojechałem do jeszcze innego mechanika, z innego polecenia i z mojej bliskiej okolicy. Pierwsze wrażenie bardzo spoko, uczciwy typ.
Zabrał się za demontaż nowo założonego silnika, tak zebym zdązył go oddać w ciągu 14 dni, i odzyskać kasę. Spoko.
Zaglądnął też do tego "mojego zjebanego" silnika, który miałem w bagażniku.
Co się okazuje? Nikt go nawet kurwa nie rozkręcił, a cała diagnoza ze strony warsztatu nr.1 jest wyciągnietą z 3.14zdy, do wymiany tylko pierścienie bo one były przyczyną mojej awarii, no i głowica do zrobienia. I tym oto sposobem warsztat naciągnał mnie na prawie 1000 zł.
I teraz się zastanawiam, czy oni szukają idiotów i liczyli na to że ja do tego starego silnika nawet nie zaglądne? Czy jak?
Odpowiadam: Tak. Większość warsztatów w PL tak robi.