"Regionalizm" jak najbardziej, ale taki, który nie ma nic wspólnego z ideologią nacjonalistyczną - wielu ludzi uważa, że nowoczesna lewica jest internacjonalistycz na (co w jakimś stopniu w sumie koresponduje z globalizmem) z zasady, bo wychodzi z humanistycznego założenia, że każdy jest ma równe prawo do samorealizacji i jest wobec wszelkiego prawa równy niezależnie od tego, kim jest i na jakim skrawku ziemi został wydany na świat.
Globalizm sądzę, że ciężko ogólnie opisać, bo to jest po prostu konsekwencja szybkiej, dalekosiężnej formy transportu rzeczy i informacji. Więc o globalizmie zwykle się mówi, gdy się opisuje obecny, korporacyjny globalizm, który w połączeniu z neoliberalizmem daje katastrofalne skutki - słabszego przed silniejszym powinno bronić prawo. I nacjonalizm tu nic nie wskóra, bo nie ma bardziej konfliktogennych systemów niż imperia narodowe. Tak samo, jak G20 nie jest złe, tak np. nie koncept Unii Europejskiej jest odpowiedzialny za "niemcocentryczny" obraz dzisiejszej Unii, ale sposób egzekucji tego pomysłu. IMO właśnie łączenie się w takie wspólnoty ponadnarodowe daje pozycję negocjacyjną z najsilniejszymi graczami - jak korporacje i supermocarstwa pokroju Stanów czy Chin. Brakuje tylko nacisku ze strony obywateli, by zmieniać rzeczy na lepsze. Lepiej zająć się uchodźcami, różnej maści mniejszościami i innymi bzdurami, które nie mają statystycznego znaczenia.
Sam lubię w globalizmie to, że mogę na mieście zarówno skoczyć na schabowego, burgera, jak i sushi i nie muszę płacić nie wiadomo ile za to, że coś jest zza granicy. Że mogę mieszkając w Polsce brać zlecenia jako freelancer z każdego zakątka globu. Albo, że grając w WoWa dekadę temu zawierałem przyjaźnie odległe na tysiące kilometrów. Całe zakupy meblowe ostatnio robiłem w Ikei, bo wszystko mniej lub bardziej polskie w "znośnej kategorii cenowej" (zresztą na tych meblach z Ikei i tak jest w większości "made in Poland") - Bodzie, BlackRedWhite'y - wyglądało paskudnie. I to jest dalekie od myślenia, że skandynawska kultura jest przez to lepsza od polskiej. Wygrywa produkt końcowy, z lepszym projektem, proekologicznym certyfikatem i innym mumbo jumbo. Po prostu można garściami czerpać to, co dobre z innych kultur i dalej mieć sentyment do Chopina, Norwida i znać się lepiej na historii własnego kraju niż reszty świata; bez zacietrzewienia, że jest się w jakikolwiek sposób lepszym oraz porównywania ich z Goethem i Wagnerem z perspektywy narodowego ego.