No to przyszedł musicalowy weekend. Na pierwszy odstrzał wzięliśmy
La La Land (2016) No cóż. Tyle zachwytów, oskarów, ohów i achów a mój prosty chłopski umysł odnotował tylko ładne zdjęcia, błahą powtarzalną do bólu fabułę, jazz (dużo jazzu, na prawdę sporo jazzu, nawet Łysy z Whiplash jest!), podskakującą jak drewniany zając Emmę Stone i ratującego to wszystko ale i tak nabitego na kołek Goslinga. Jestem za mało wrażliwy by zrozumieć naciągany dramat głównych bohaterów. Właściwie całą historię tej dwójki można zamknąć w minucie czasu antenowego. Serio w reklamach maści na hemoroidy widziałem więcej przygód i akcji. Film bardzo ładnie nakręcony i nastawiany na konkursowe szczyty ale też i konkretną klientelę a nie taki plebs jak ja.
2/3
No ale żeby zaspokoić moją żądzę rozrywki trafiłem na perełkę:
Rock of Ages (2012) I to był strzał w dziesiątkę jeśli chodzi o moje musicalowe zapędy. Po Hair, Grease, Blues Brothers i Czarnoksiężniku z krainy Oz trafił na mą skąpą listę ulubionych musicali. Przednia zabawa, nóżka sama chodziła a energii z każdą minutą przybywało a nie ubywało jak to w przypadku poprzednika. Świetna rola Tomka! Dobra nie będę słodził. Ogólnie bardzo mocno lecz nienachalnie polecam! Aha byłbym zapomniał, jest element pedalski, będziecie zachwyceni.
8763432787643421314
6779674/3