A ja wychodzę z założenia - go big or go home. Albo robimy coś na pełnej piździe albo nie robimy tego w ogóle.
Przykład - za cztery dni zaczynam nagrania LP z moją nowo założoną kapelą. Bębny w studio, gity z afx'a, wokale w studio; nie mamy pojęcia kto nam to zmiksuje i zmasteruje ale wiemy, że nie chcemy oszczędzać bo ma to brzmieć zdecydowanie w chuj zajebiście. Ale nie o tym mowa - nagrania się jeszcze nie zaczęły a już mamy przygotowany biznesplan w stylu - kiedy wideo, do czego, gdzie sesja, do kogo uderzyć o patronaty, jak rozegrać sprawę koncertów, do kogo uderzyć o projekt koszulek.
Więc - płytka z muzą to podstawa. Potem dobrze przemyślany plan, jak z biznesem. A najlepiej to w ogóle zespół traktować jak biznes
Nie mogę się z Tobą nie zgodzić, w tym wszystkim jest jednak jedno ALE. Po rozmowie z pewnym, w prawdzie nieaktywnym już, użytkownikiem tego forum, też doszedłem do wniosku, że kapela to biznes i nic poza tym, historie o braterstwie i "przygodzie" można włożyć między bajki. Tym "ale" jest jakość promowanej przez siebie muzyki. Trzeba tutaj podejść bardzo krytycznie do tego co się robi i zadać sobie pytanie czy to co napisałem "się sprzeda" czy jestem kolejną, jedną z wielu nic nie wnoszących kapel. Władować pieniądze bez sensu można bardzo szybko, sztuką jest to potem odzyskać/odrobić, a żeby to odzyskać albo odrobić to ktoś musi chcieć nas słuchać.
W ostatnim czasie słyszałem wiele kapel, które zdążyły zeżreć swój własny ogon na pierwszej płycie i na pierwszych koncertach, a potem płacz, że nikt nie przychodzi albo nikt nie chce nas słuchać. Trzeba pokory w tym co się robi, bo niestety ludzie w jakiś dziwny sposób czują, że jesteś chujem.