- Dlaczego według ciebie nie ma miejsca na klasy mat-fiz w liceach? Zauważ takie klasy przygotowują nie tylko do szeroko pojętych kierunków inżynieryjnych(do których w teorii powinno lepiej przygotować technikum), lecz również do całej gamy kierunków teoretycznych: matematyka czysta, fizyka matematyczna, kosmologia relatywistyczna, astronomia, astrofizyka, filozofia przyrody etc.
(...)
-Biol-chemy w sumie też nie są najgorszym pomysłem akurat
Bo kończysz taki mat-fiz, czy bio-chem i nie masz absolutnie nic. A po kierunku dającym uprawnienia do jakiegoś zawodu tak samo możesz iść na któryś z tych typowo teoretycznych, abstrakcyjnych kierunków. Ale nie musisz. A po takim mat-fiz nie masz zbytnio wyboru... Chodzi mi o to, że nawet i niech istnieje taki bio-chem, czy mat-fiz, ale niech do niego dojdzie też jakiś kurs zawodowy. Z praktykami. Żeby można było na tym spokojnie poprzestać, jeśli komuś to styknie. I niech się to przeniesie do technikum: dobrze byłoby wprowadzić wyraźne rozgraniczenie między "ścisłym" technikum i "humanistycznym" liceum - bo jak wcześniej wspominałem, "ogólnokształcące" jest IMO bzdurą i ślepą uliczką prowadzącą do nikąd.
- Doktor to nie tytuł, a stopień właściwie. Najwyższym stopniem w Polsce jest doktor habilitowany(warto zwrócić uwagę na to, że habilitacja obecna jest również w niektórych zachodnich krajach np.: Niemczech, Francji, Szwecji). Za to adjunkt, profesor nadzwyczajny i belwederski są to tytuły i ogólnie funkcjonują one również na zachodzie. Wszystkie adjunct professor, assistent professor, untenured professor, tenured professor, professor emeritus idt...
Jak zwał tak zwał. W praktyce w Polsce to działa tak, że mamy magistra (bo licencjat/bakałarz to gówno), doktora, doktora habilitowanego (gdzie praktycznie każdy z nich jest "profesorem nadzwyczajnym", co nie ma absolutnie żadnego znaczenia) i profesora zwyczajnego. I na chuj to? A właśnie gdyby to rzeczywiście rozgraniczyć tak, że "profesor" będzie funkcją, jak na zachodzie, to by miało wtedy więcej sensu.