A już najbardziej mnie zawsze wkurzało, że np. na maturze można było jako źródła brać np. obrazy (WTF, co to ma z literaturą wspólnego? Doszukiwanie się całej fabuły opowiadającej historię - którą należy też odpowiednio interpretować znając kontekst historyczny powstałego dzieła - w odpowiedniej krzywiźnie pociągnięcia pędzla mnie zawsze rozjebuje), a muzyki już nie - co najwyżej można było brać teksty piosenek (SIC!) i traktować je jak poezję, o muzyce mogąc co najwyżej wspomnieć, że jej nastrój jakoś wpływa na odbiór tekstu (WTF, SIC!), ale nie wolno było analizować samej muzyki (a przynajmniej tak mnie instruowała moja polonistka). Co za jebani wzrokowcy ustalali te chore zasady.
Wiesz, z drugiej strony wiele rzeczy właściwie jest do zrozumienia w obrazach. Taki przykład z brzegu to malarstwo chociażby średniowieczne. Tam nie ma żadnych detali bez znaczenia, często były (przez ukazanie jakiś zestawień przedmiotów itp) pokazane alegorie, przysłowia. Inna sprawa, że w zdecydowanej większości miały one znaczenie lokalne (tzn. w kraju w którym dzieło powstało) bądź były do wyłapania dla osób wykształconych/duchownych (niestety był to wtedy niemal synonim
).
Rzecz jasna nie każda cholerna chmurka i źdźbło trawy niosło za sobą znaczenie (co zawsze drażniło mnie przy omawianiu np wierszy na j.polskim).
Pociągnięcia pędzla to już indywidualna kwestia techniki danej epoki/stylu. Jak ktoś się doszukuje znaczenia w tym, że malarz maluje od prawej do lewej to już grubo przesadza. Inna rzecz powiedzmy akademicka dbałość o szczegóły a np. "niedbałość" impresjonistów, to już wynika z czego innego.