A już najbardziej mnie zawsze wkurzało, że np. na maturze można było jako źródła brać np. obrazy (WTF, co to ma z literaturą wspólnego? Doszukiwanie się całej fabuły opowiadającej historię - którą należy też odpowiednio interpretować znając kontekst historyczny powstałego dzieła - w odpowiedniej krzywiźnie pociągnięcia pędzla mnie zawsze rozjebuje), a muzyki już nie - co najwyżej można było brać teksty piosenek (SIC!) i traktować je jak poezję, o muzyce mogąc co najwyżej wspomnieć, że jej nastrój jakoś wpływa na odbiór tekstu (WTF, SIC!), ale nie wolno było analizować samej muzyki (a przynajmniej tak mnie instruowała moja polonistka). Co za jebani wzrokowcy ustalali te chore zasady.