O ja prdl, jak się cieszę. Skończyła się totalnie moja gitarowa deprecha. Przez ostatnie miesiące czułem straszny regres, w ogóle nie miałem chęci do gry, wiecznie spięte mięśnie dłoni i nadgarstek i wgl czułem się jak jakiś newbie, gdy brałem gitarę do ręki i nic nie wychodziło spod palców; wolałem grać na basie niż gitarze... Dzisiaj, ot tak sobie zniżyłem strój gitary... I to jest, kurwa, to! Naciąg strun zmienił się z "twardy jak Chuck Norris" na "przyrodzenie 90-latka". Jeszcze parę godzin temu potykałem się na jakichś debilnie łatwych appregiach, a teraz napierdalam bez problemu Eruptiony inne takie, których już dawno nie grałem... Gitara brzmi teraz jak milion dolarów i już nie chcę żadnych Gib$onów i innych Telecasterów... Hurra, życie już nie jest do dupy i wgl... kupuję teraz sobie jakiś rzeźnicki przester i wracam do gry