Kiedyś, jakoś na koniec gimnazjum lub początek liceum, zacząłem zagadywać znajomą dlaczego wierzy z autentycznej ciekawości, bo nie rozumiem jak to działa, jak można wierzyć znając historię (a już zwłaszcza tematy związane z reformacją), czy zdobycze współczesnej nauki... niechcący doprowadziłem ją do płaczu, bo się okazało, że miała w życiu wcześniej jakieś kłopoty ze sobą i w kościele znalazła odpowiedzi i oparcie - za to moje słowa odebrały jej grunt pod nogami, zburzyły podwaliny stabilności emocjonalnej. Później zdarzało mi się wręcz uciszać innych prowokacyjnych ateistów w jej obecności, choć nomalnie nie jestem zachowawczy