Po raz setny będę wałkował to co zawsze mówie, więc będę nudny. Ale jaki jest sens robienia koncertu bez nagłośnienia każdego instrumentu?
Przecież wystarczy stanąć 15 cm obok w stosunki do paczki gitarowej i ona już kompletnie inaczej brzmi. Dla odbiorcy to jest totalna chujoza. Dla kapeli też, z racji że nie ma wtedy odsłuchów bo przecież nic nie zbiera dźwięków.
Jak dla mnie to więcej sensu ma granie z omikrofonowanego 30 watowego comba z jednym 12" glosnikiem na gitarach, bas też jakieś combo niż popierdalać na half/full stackach, które albo ledwo są rozkręcone gdy są omikrofonowane albo są tak rozkręcone, że będąc na scenie nie słyszę absolutnie nic.
takie tam moje 0.03zł
A wiec tak..
Na wstępie, zgodzę sie z tobą, ze najlepszym rozwiązaniem jest 30 watowe kombo z omikrofonowanym głośnikiem.. ALE! znając życie w 99% przypadków będzie to high-gainowy halfstack 4x12
Powiedzmy, ze punktem odniesienia niech będzie Reset... ale są kluby mniejsze, nawet sporo, po wafla tam mikrofonować wszystko jak leci, lepiej pokombinować z umiejscowniem paczki gitarowej. W mniejszych klubach tez trza brac pod uwage headroom calego systemu naglosnieniowego, jak wepchasz w niego wszystko wlacznie ze zlewem kuchennym to zacznie on wykazywac, zeby uzyc ladnego eufemizmu, nieliniowe zniekształcenia harmoniczne a z Twojego super brzmienia gitarowego zostanie mamałyga
A poza tym chodzilo mi wogole o to ze kapelka powinna gadac w miare ok bez naglosnienia, co nie jest chyba jakaś bzdurna teoria
Po części zgoda
A czy kapeli "gada" bez dodatkowego nagłośnienia, zależy moim zdaniem tylko i wyłącznie od tego czy gra równo a nie od brzmienia ich wzmaków etc