Ja grałem ponad 10 lat i wpadłem w takiego doła sprzęt poszedł do komisu a kasę przechlałem w jeden wyjazd wakacyjny. Potem czasem coś uderzyłem na akustyku i w końcu wszystko zamarło. Zaczęło się "dorosłe życie" robota i inne huja warte pierdoły. W końcu moa córka zaczęła grać w kapeli na bębnach, posłuchałem ich ze dwie próby i se mówię kurwa przecież to zajebista sprawa. Jako zarobiony starszy pan kupiłem całe graty od zera i po prawie 15 latach przerwy zastartowałem od nowa. Gram teraz pięć razy gorzej niż w szczycie młodzieńczej formy, ale znalazłem kapele która przyjęła dziadka na wiesło i walczymy i jestem z tego powodu przeszczęśliwy. Od półtora roku znowu jestem "gitarzystą". I co za wniosek? Głupi byłem i miętki że jak mi weny zabrakło to pierdolnołem tym wszystkim i przewaliłem kasę ze sprzętu w miesiąc. Pewnie kariery by nie było, ale szkoda mi tych lat. Po 25 latach gry bez przerwy chyba byłbym już dobrze ogranym wieślarzem. A tak na nowo wszystko trzeba robić, chociaż postępy idą dużo szybciej, bo z graniem jest jak z jazdą na rowerze i po paru dniach od kambeku czułem się już względnie swobodnie. Co prawda technika i precyzja poszły w pizdu ale czucie instrumentu przetrwało. Co co do chwilowych dołów to zawsze tak jest że pozom gry idzie jak sinusoida. Niekiedy nawet nie potrafię poprawnie zagrać najprostszych rzeczy a innego dnia lecę tak, że sam się dziwie, że ja tak potrafię.
Generalnie jak się wam znudzi to nie róbcie żadnych radykalnych głupot. Nie chce ci się grać to nie graj ale nie rezygnuj z tego na zawsze bo potem będziesz tych straconych lat żałować.
Ale kurde psychoanalizą pojechałem...