Wczorajszy dzień... uch. Najpierw rano budzę Szyma do przedszkola, idę coś zrobić, wracam - dalej śpi. I tak ze trzy razy. Mimo włączonego światła, bajek w telefizji. Młoda zabarykadowała się w łazience na bite pół godziny, a tu przecież czas tyka. Potem Szymo całą drogę do przedszkola jęczał, bo mu niepotrzebnie powiedziałem, że dziś wyłączają wodę na 2h - to wpadł w panikę, co on teraz zrobi?! Potem w robocie dzień zaczął się od mega stresa - jakaś baba z Zachodu stwierdziła, że etykiety dla ważnego klienta są złe (z jej winy) i potrzeba nowych. Czas oczekiwania 2 tygodnie. A wysyłka towaru - w ten piątek... Oczywiście załatwiliśmy, ale ile było nerw. Atmosfera do dupy. Byliśmy z mamą w szpitalu u babci - jest w sumie umierająca. Bank w ramach jakichś opłat wyssał mi kasę z konta. Po pracy szybko obiad i nauka matmy z Młodą do wieczora. Przerwa od tego polegała na nakarmieniu, wykąpaniu i położeniu spać młodego, zasnął o 22. Wtedy ciąg dalszy nauki z Młodą. Po 23 usiadłem do dalszej pracy. 1 w nocy - spanie.
Dziś rano: Młoda znów pół godziny w łazience... Szymo - nie chce się obudzić, jęki...