Taki suchar trochę, ale bardzo dawno go nie słyszałem, to może kogoś rozbawi. Osoby wrażliwe na punkcie używania symboli religijnych jako tła do dowcipów, proszone są o nieczytanie
Jerozolima, początek naszej ery. Wiatr i deszcz szaleją, zwiastując grozę nadchodzących wydarzeń. Poncjusz Piłat już wie, że nie uniknie strasznej odpowiedzialności, a Sanhedryn zaciera ręce.
Jezus z Nazaretu spogląda zza krat na rzymskich strażników, którzy ze smutkiem kiwają nad nim głowami:
- I co, bracie? Cały swój czas spędziłeś na włóczędze, nauczaniu i filozofowaniu. Jutro Cię ukrzyżują, a założę się, żeś nie miał w życiu nawet chwili, by porządnie poruchać.
- Ano, prawda.
- Nie martw się. Zabierzemy Cię do dobrego lupanaru, że niby spełniając w ten sposób twoje ostatnie życzenie.
Jezus nie protestuje. Idą do najlepszego w mieście zamtuza „Pod Gorejącym Krzewem”.
Strażnicy wydają dyspozycję szefowej bałaganu:
- To jest gość, który całe życie wiódł w celibacie. Dajcie mu dziewczynę, której nie straszny niewyżyty klient.
- Się wie. Oto Ewka, zwana Grubą Lolą, weteranka, pośladkami kruszy…
- Dobra, dobra…
Strażnicy i nimfy od burdelmamy śmieją się w głos, kiedy z lupanaru dochodzą odgłosy gorącej miłości i donośne krzyki Grubej Loli. Dzwią się wszak, że głosy nie milkną po dwóch, trzech i sześciu godzinach…
Wreszcie pojawia się Gruba Lola, dobrze rozczochrana, lekko osłabiona i głupawo uśmiechnięta, co jest dla wszystkich widokiem całkiem nowym. Koleżanki wytrzeszczywszy z podziwem oczy pytają:
- Te, stara, co to był za klient?!
- Nie mam pojęcia – parska Lola ocierając łzę – ale jebał jak młody bóg…