Jakby nie mieli czego to by się nie wstydzili
Ode mnie - wkurwia mnie permanentne "shit happens". Takie gówniane sytuacje że jak tylko jedna, dwie czy kilka spraw się powiedzie, to zaraz jedna musi - MUSI się zjebać.
Z wczoraj - wybrałem się autem do rodziców bo obok jest garaż z kanałem, dostałem się pod spód i znalazłem interesującą mnie od 1,5 miesiąca wtyczkę. Wyczyściłem (pomijam fakt że i tak częściowo musiałem dochodzić do niej od góry, bo pozycja "paralityk" i tak była wygodniejsza niż od dołu
), po czym postanowiłem jeszcze sprawdzić dokręcenie śrub felg bo to alu po nowym lakierze...
... i jeden gwint w bębnie mam zerwany. Ciekawe tylko czy wystarczy przegwintować (ew. założyć tulejkę ew. jakieś wynalazki jak helicoil - patrz google) czy kurwa bęben do wymiany.
I już nie chodzi o auto, ale ZAWSZE kurwa coś takiego jest.
Zdałem w zeszłym roku na jesieni ważny egzamin w pracy -> kilka godzin później wpierdoliłem się w gościa na skrzyżowaniu.
Wszystko się poprostowało na święta -> wypadł nagły a pilny wydatek i Sylwestra chuj strzelił.
Znowu ogarnąłem sytuację, ba , nawet przygotowałem mieszkanie do remontu i kupiłem materiały w bardzo dobrych cenach -> dosłownie kilka dni potem wyjebali mnie z roboty.
Plus pierdyliard małych, drobnych wkurwów, które ciągle i nieustannie mi się przydarzają. Mam coraz większą ochotę w jakimś lesie się zaszyć, to może nic się nie zjebie. Chociaż pewnie zaraz by ulewa dziesięciolecia przyszła i ziemiankę mi zalała. Już mi się kurwa nie chce chcieć nawet