I tu właśnie przypomina mi się jak ponad 3 lata temu mogłem słuchać Gromu Behemotha i nic dla mnie nie było nie tak. Był klimatyczny riff, miłe wrzaski. Niby już tam coś grałem, ale właściwie tylko pimkałem jakieś koślawe solówki i nic więcej, za dużego wpływu to na mnie nie miało. Jak teraz włączę, to pierwsze wrażenie: ale siara! Granie nie znieczula, a wyczula na brzmienie. Generalnie najbardziej wyczulonym na brzmienie się zaczynasz robić, jak zaczynasz nagrywać. ^^
To ze mną było
dokładnie na odwrót.
Gdybym nie zaczął grać na gitarze, nie byłbym w stanie przebić przez warstwę brzmienia większości kapel, nie wspominając o wsłuchiwaniu się w kompozycję -> słuchaniu CO jest grane w sensie tego, jak można składać ze sobą dźwięki. Jeśli mi się nie podobał chociażby jakiś aspekt brzmienia, nie próbowałem nawet słuchać kompozycji, melodii, chuj jak to zwał.
Tzn. ogólnie to zgadzam się, że granie wyczula na zarówno brzmienia, technikę grającego, kompozycję - na wszystko. Ale też dzięki graniu stałem się o wiele bardziej... nazwijmy to, tolerancyjny. Nauczyłem się ignorować pewne rzeczy, które wcześniej mnie gryzły.