O, fajny temat. Jako, że słyszałem różne opinie o moich procesach twórczych (od określeń typu "dziwaczne, kuriozalne, osobliwe" przez "niezgrabne, nieokrzesane" po "pojebane"), spróbuję jak najprościej wyłożyć etymologię nazw moich projektów, a przynajmniej tych, które pamiętam.
Silly Hats Only - projekt miał być z założenia "gitarowy", z prostymi melodyjkami, żeby moim rodzicom się podobało. Wyobraziłem sobie, jak taki gitarzysta musi wyglądać i o. Zainspirowała mnie oczywiście cudowna animacja Dona Hertzfeldta.
Edward Suchs - zachciało mi się bawić soundtrackami orkiestralnymi, więc szukałem pseudonimu artystycznego brzmiącego jak imię i nazwisko jakiegoś snobistycznego kompozytora. Na ratunek przyszedł mi Angry Video Game Nerd, gdzie w jednym z odcinków w creditsach widniało fikcyjne "żartobliwe" nazwisko Fred Fuchs. Trochę płytko zerżnąłem, ale z drugiej strony nie traktuję tego zbyt poważnie.
Every Gun Makes Its Own Tune - potrzebowałem jakiejś długiej, mega hipsterskiej nazwy-zdania dla electro-jazzowego projektu. Jako, że jestem fanem kliszowych one-liner'ów Clinta Eastwooda, przejrzałem listę jego cytatów i ten wyglądał najlepiej na wyimaginowanym plakacie w obskurnym gejbarze.
Sordid Heaven - progmetalowa kapela z gimnazjum/liceum, miało być coś w rodzaju słodko-kwaśno, więc szukałem synonimów. Niestety, o ile było słodko, bo to był najfajniejszy skład w jakim grałem i szło nam naprawdę nieźle, to kwaśne wydarzenie, kiedy to okradli nam salę prób, całkowicie skreśliło jakiekolwiek plany na przyszłość.
Death Impress - wprawdzie ja tego nie wymyśliłem, ale grałem w tej kapeli przez dwa lata jako zastępstwo za gitarzystę, którego nie mogli sobie przez ten czas znaleźć
Graliśmy progresywną śmierć, nieco kiczowato, ale jako tako wyrobiłem sobie tam technikę. Marek (założyciel, swoją drogą, szefo Zbrojowni, metalowego pubu w Lublinie, na codzień listonosz) twierdził, że ma to być "Znamię Śmierci" czy coś takiego, ale dla mnie była to po prostu Impreza Głuchych.
I taka luźna myśl na temat nazw zespołów. Bardzo podoba mi się, kiedy określa ona grupę ludzi grających w niej, a nie jest jakąś pseudopoetycką frazą dotyczącą ich twórczości. Proste przykłady: Cynic, Tenacious D, Tool, Primus, Them Crooked Vultures, czy nawet Meshuggah albo Hybrid. O ile nazwy typu Dead Letter Circus, Textures, Animals As Leaders, Blotted Science, The Dillinger Escape Plan wyglądają ładnie na plakatach/okładkach albumów, bardziej kojarzą mi się z zawartością płyty lub treścią nadchodzącej imprezy. Podobna sprawa jest z Obscure Sphinx, Gojira, Probot, gdzie nazwa nasuwa mi na myśl obraz zespołu jako jednego bytu/organizmu/substancji i niby się to sprawdza, ale nie do końca mnie przekonuje. Oczywiście mogę się mylić co do etymologii nazw tych kapel, opisałem tylko moje luźne skojarzenia.
To napisawszy, będę miał niesamowity problem z wymyśleniem dobrej nazwy dla kapeli, kiedy już z takową ruszę. Uważam, że to jeden z najtrudniejszych aspektów tworzenia zespołu...