Sytuacja z ostatnich dni w pracy: przychodzi klient do firmy i już na wejściu, zanim wytłumaczył na dobre co chce, woła o rabaty. No to p.o. kierownika (bo samego jaśnie władcy nie było) mówi mu grzecznie, kulturalnie i fogle, że mamy i tak dobre ceny i że rabaty to konkurencja musi dawać. No i się zaczęło...
W skrócie podam przepis na to jak zrobić dobry deal:
1. wejść do firmy zajmującej się handlem, usługami, czymkolwiek podobnym,
2. na wejściu drzeć ryja że ile-to-ja-kurwa-nie-mam-pieniędzy, że rabaty powinni mi dawać za samo nazwisko,
3. zjebać ze dwóch pracowników,
4. zażądać widzenia z kierownikiem i też go zjebać,
5. zagrozić obsmarowaniem na pejsbuku, naszej klasie, targeo i stronach z gejowskim porno,
Efekt:
1. ten, który obsługiwał klienta, dostał naganę z wpisem do akt,
2. cały nasz zespół zebrał ojeba, nie wiadomo w zasadzie za co, ale zebrał,
3. klient (btw. pracownik jakiejś agencji reklamowej w stolycy, sprawdziłem bo zostawił dane kontaktowe) dostał gruuuby rabat, a i tak walnął maila "jacy to my nie jesteśmy chujowi" do dyrekcji, jak i ogólnie w necie,