Wydaje mi się, ze mylisz psychologię z psychiatrią, jakkolwiek pokrewne, tak psychologia zajmuje się właśnie ogólnymi prawami, tendencjami, analizą interakcji człowieka ze środowiskiem (np. tym zajmuję się ja - znaturalizowaną w ramach empirycznych badań psychologicznych estetyką środowiskową), a nie leczeniem chorób psychicznych. Coraz częściej w modelach znajduje się wspólny czynnik, który łączy ze sobą wiele różnych kategorii diagnostycznych, ale sama biologia nie wystarczy bez analizy wpływu środowiska i kultury. Ten sam styl wychowania w Europie będzie skutkował koniecznością długich lat w terapii, a w Azji nie obserwuje się trwałych uszczerbków na psychice. Mój epizod związany z badaniami neuroobrazowymi i wnioski wyniesione z rozmaitych konferencji nauczyły mnie, że prawie żadnych złożonych zachowań i zjawisk w ludzkim umyśle nie da się sprowadzić do (braku) wzorców aktywności konkretnych, dających się łatwo wyszczególnić struktur mózgu i OUN. Na depresję może bardziej wpływać skład mikrobiomu w jelitach (gdzie jest ponad 100.000 zakonczeń nerwowych i odbywa się produkcja większości neuroprzekaźników kluczowych dla naszego układu emocji i motywacji) niż wzgórze czy uklad limbiczny. Dopiero zaczynamy wyróżniać wszelkie różne pętle sprzężenia zwrotnego między skrajnie nieoczywistymi elementami układanki, którą jest człowiek. Dlatego ponownie nie widzę problemu z samymi naukowcami, a prędzej systemem, który przeszkadza im w skutecznej pracy i wynagradza produkcję szumu.
W przypadku Polski nadal nie mamy porządnej ustawy o zawodzie psychologa (ale znam kulisy tego, ze właśnie powstaje i zapowiada się sensownie), więc inną sprawą jest to, ze widzę mnóstwo ludzi, którzy na studiach zajmowali się przywiązaniem do lokalnej wspólnoty na Warmii albo inteligencją makaków, a po zderzeniu z rynkiem teraz wszyscy zajmują się pomocą psychologiczną, często wśród grup osób, które wymagają specjalnej opieki ze względu na choroby neurorozwojowe. Ba! Mam znajomych z roku po kognitywistyce, którzy na studiach byli najgorszymi osłami a właśnie to teraz robią. Pracują w fundowanych przez państwo prywatnych fundacjach, które „opiekują” się dziećmi z zaburzeniami rozwojowymi. Bo jakby powstały państwowe instytucje, które to robią, to byłby ojezu komunizm i NFZ musi wszystko robić w „stymulujący konkurencję”, rynkowy sposób, bo rozwiązanie problemów nie jest konieczne, gdy można je zamiatać pod dywan. Moi dawni rówieśnicy, którzy powtarzali rok, bo przerósł ich semestr filozofii czy neurobiologii w wersji basic, wymyślają sobie własne style „terapii”, bo nikt im tego nie reguluje. Właśnie niejeden kognitywista, pedagog czy filozof (znam taki przypadek) po odpowiedniej podyplomówce cosplayuje za „psychologów”. Inne kuriozum, to że prawdziwa szkoła psychoterapii uprawniająca do wykonywania zawodu terapeuty w najważniejszych nurtach to koszt około 50-60 tysięcy - i niektóre nurty właśnie przyjmują nie-psychologów. Podaż względem popytu jest tak mała, ze panuje absolutny dziki zachód. Ale nie tyczy się to nauki, jakkolwiek niektórzy trzepią taśmowo - jak zauważył
@Mother Puncher - opusik za opusikiem, bo uważam, że samo środowisko stara się dbać o trzymanie poziomu. Zawsze się przemknie, jak wszędzie, kilku oportunistycznych cwaniaków, ale rzadko jakieś cymbały. Im jest łatwiej pójść do kilka razy lepiej płatnej pracy na wolnym rynku albo już odpadają na poziomie doktoratu. Choć ogólnie uważam, że dużo większy problem jest z psychiatrami niż z psychologami. Przeszkolenie metodologiczne, statystyczne i etyczne jest na zupełnie innym poziomie niż na medycynie, bo tam nie ma na to czasu i miejsca. Akurat psychologia (choćby ze względu na historię tego, że potrzebny był odsiew rozmaitych oszustów na przestrzeni lat) zwykle wyznacza pozytywne standardy - nie bez powodu prawie wszystkie nauki społeczne i wiele ścisłych trzyma się standardów APA (amerykańskiego stowarzyszenia psychologicznego) w tym, jak publikuje wyniki.