Paczta, sam myślałem kilk arazy żeby założyć podobny topic a tu cyk i jest...
Pierwsze pytanie na wejściu - czy pomagać innemu czy sobie jak i nam jest źle i jemu? Odpowiedź: sobie. I to nie jest samolubstwo, egoizm itp. I nawet nie chodzi o wzniosłe słowa jak np. cytat z B. Brechta:
"Tylko silny może pomóc słabszemu"
Tylko zwyczajne postępowanie. Ja też muszę mieć na chleb. Muszę mieć na rachunki. Na leki muszę mieć (a muszę, i to całkiem sporo, nieistotne teraz na jakie). Z czegoś musiałbym zrezygnować żebym pomógł innym w kwestii finansowej. A pomoc nie-materialna? Sorry, praca na 3 zmiany + dojazdy + ogarnianie wszystkiego dookoła powoduje, że mam (no, miałem, bo już tak nie pracuję od tygodnia) czasu dla siebie może w niedzielę po południu.
Druga kwestia - ty pomożesz, a tobie pomogą? Od razu stawiam tezę że NIE. Bo niestety pomaga się - kontrowersyjna teza - pierdolonym łajzom i miernotom. Pomijam tych naprawdę potrzebujących, np. ciężko chorych, albo osoby którym świat się zawalił przez np. wypadek własny/bliskiej osoby itp. Ale niestety jest tak, że litujemy się nad pizdami, bo to pizdy.
Miałem to sam teraz w pracy - wyleciałem mimo że starałem. Wyleciałem mimo że nie miałem nigdy skargi na siebie przez 15 miesięcy pracy. Wyleciałem mimo zrobienia dodatkowych kursów i uprawnień żeby być lepszym pracownikiem. A zostały pizdy, miernoty i łajzy, którym jedynym "osiągnięciem" było zrobienie sobie bachora. I to był argument za ich pozostawieniem.
Zaraz pewnie powiecie - ok, ale przecież takim ludziom trzeba pomagać! Dobrze, ale czy dlatego że zrobili sobie bachora? To jest ich wybór, ich decyzja, oni musieli się najpierw zastanowić czy będą go za co mieli utrzymać. Ja nie jestem w związku małżeńskim bo mnie stać w tej chwili tylko na pójście do USC, no może jeszcze na ryskojeszampanskoje dla gości, i wsio. Dzieci z Moją
nie mamy i nie wiadomo czy będziemy w ogóle mieli własne z powodów zdrowotnych. Tylko że nie pierdolimy o tym i się nie żalimy na prawo i lewo = dla postronnych nie mamy problemów = inni mają i im się pomaga, a nam nie. I chuj.
Więc czy nie pomagam innym? Pomagam! Znajomy znajomej (sam go widziałem chyba raz w życiu) mieszka na zadupiu, roboty nie ma, i mimo że to debil, nierób i stracił zajebistą ostatnią pracę przez chlanie, to nie było dla mnie problemem poświęcenie godziny czasu, dwóch kartek papieru i napisanie mu wszystkich znanych mi kontaktów gdzie miałby się zgłosić do pracy. Nawet mu mapki porobiłem (!) bo nie zna miasta. Podobnie drugi kumpel szuka mieszkania, a z kolei moja znajoma (czy jej brat, nvm) ma takie na wynajem. To od razu szybki kontakt i umówienie ich. TO jest dla mnie pomoc, i NIE jest to dla mnie problemem. A nie rzucenie komuś piątaka. Zresztą kasy nie daję, zawsze tylko jedzenie albo ciuchy. Chociaż to ostatnie mniej od kiedy się dowiedziałem co się z takimi ubraniami dzieje, ale mniejsza.
I na koniec przydługiego wywodu - mam wyrzuty że "nie pomagam". Nie. Why? Bo przez pół życia dbałem o wszystkich innych poza sobą samym, i źle się to dla mnie skończyło. W wieku lat 28 jestem w finansowo-zawodowo-społecznej sytuacji przeciętnej osoby ok. 5 lat młodszej (a bywa że i więcej), i nie wiem kiedy ten czas nadrobię, o ile w ogóle. Ponownie why? Bo pomagałem wiecznie innym, ale sam się wstydziłem / nie umiałem / uważałem że to niepotrzebne wyciągnąć rękę po pomoc. No i mam za swoje...