Hobbystyczne granie ma to do siebie, że czasem człowiek mówi "po co mi to wszystko, wyjebać, zostawić jeden wzmak i dwie gitary, może jakiś mfx". I wtedy pojawia się Szatan i podszeptuje "Małe, lekkie, niekłopotliwe, a? Fractal. Helix. Kemper. Zbocz, aby odrobinę, naści jabłuszko..."
Apage, skurwysynu. Zamiast siedzieć i kręcić cyfrą, ustawiać eleganckie łańcuszki w szatańskim różańcu na fractalowym edytorze, wracam do korzeni. I co? I mam co chciałem. Ustrojstwo jest małe, lekkie i niekłopotliwe - chociaż można się oparzyć, tak skurwiel się grzeje. Wzmak gra jak pojebany, prawilnością über-marshallowego soundu co najmniej dorównuje wielkiej i ciężkiej, jakże kochanej, krowie p.t. Mesa Electradyne, a jest od niej bardziej funkcjonalny - bo dla każdego z 3 brzmień mogę sobie ustawić osobny master. To nie są 3 kanały, kłamio w prospekcie producenta okrutnie, ale to co jest - wystarczy. Można bez stresu wziąć gitarę, wzmak i kabel na gig.
A żeby ogarek szatanu jednak zapalić, walczę z dodaniem do Atmy HX Effects. Na razie przy 4CM i dodatkowym kablu zmieniającym kanały we wzmaku coś brumi, coś pstryka, ale nie zrażam się. Choćbym miał przełączać kanały z dedykowanego footswitcha i lekko ograniczyć funkcjonalność HXa - to i tak będzie super.
Ostatnio tak pozytywnie zareagowałem zestawiając w myślach rozmiary zabawki vs zaciesz / funkcjonalność, jak tatko sąsiada przyniósł z ZURiTu do domu ZX Spectrum - czyli pewnie jakieś 30 lat temu
