Zapuszczona remiza strażacka w odległej wsi, za górami, za zaspami.
Sylwester. Kotyliony.
Tańczący w pijackim amoku autochtoni. "Tańczący".
Jeden Wielki Brak W Uzębieniu. Męski pot. Kobijece łzy...
Nagle na środek sali wychodzi mały ludzik.
Dziwne, zdeformowane, azjatyckie rysy.
Zaczyna od powolnych ruchów.
Hipnotycznie wygina się, łamie, jakby w kościach były dodatkowe stawy.
Ruchy są coraz szybsze.
Cała sala zaczyna podejmować rytm, zgrywać się, synchronizować.
Światła kolorofonów lekko przygasają, podejmują tempo.
Wszyscy zaczynają stapiać się w jedną, żywą istotę,
mały ludzik nie przestaje, widać obłęd w oczach wszystkich,
sala promieniuje przejmującym napięciem,
śnieżyca za oknem przybiera w siłę,
zmaganiom ludzi nie ma końca,
wybiegają w głuchą noc...
Okazało się, że to
tutejsza gejsza,
którą
raz do roku -
- pali w kroku!...
Życzę Wam wszytkieho dobreho, żebyście nie wiedzieli, czy to Nowy Rok czy Nowy Jork! (po angielsku tak samo dobrze to działa
)
Wasz Wujek B.