W życiu każdego mężczyzny jest taki moment, że zaczyna grać bluesa, sprzedaje wszystkie zabawki i kieruje się w stronę klasyki. Przynajmniej takie wrażenie można odnieść patrząc na ceny poszczególnych gitarowych gratów na pewnym znanym zagranicznym portalu aukcyjnym.
Uni-Vibe, o którym dziś będzie mowa stał się sławny poprzez wspomnianego znanego i lubianego szarpidruta, jego Machine Gun bez UV nie byłby dziś tą samą piosenką. Podobnie ma się sprawa z największym przebojem niejakiego Robina Trowera, czyli „Bridge of Sighs”. I w zasadzie tu można by skończyć test poniższego urządzenia... no, może jednak pojedziemy dalej.
W założeniu Uni-Vibe miał symulować dźwięk gitary podłączonej pod kolumnę Leslie, czyli swoiste vibrato, pphaser chorus i tremolo w jednym opakowaniu. Najkrócej mówiąc miał udawać wirowanie głośnika, razem z powstającym przy tej okazji efektem Dopplera (więcej o Leslie tutaj:
http://en.wikipedia.org/wiki/Leslie_speaker). Niestety, pod koniec lat 60-tych kiedy konstruowano oryginalny UV efekty stereo w ogóle nie istniały, w związku z czym trzeba było obejść się monofonią. Jak łatwo się domyśleć – wynik raczej trochę odbiegał od prawdziwego brzmienia... co wcale nie przeszkodziło mu stać się z miejsca absolutnym klasykiem.
Po czterdziestu latach od skonstruowania pierwowzoru mamy na rynku około czternastu tysięcy dwustu pięćdziesięciu siedmiu wariacji na temat oryginału, który podzielił los klasyków i stał się obiektem kolekcjonerskim (co za tym idzie: osiąga ceny z kosmosu). Prawa do nazwy Uni-Vibe wykupiła firma Jim Dunlop, znana z rekreowania efektów używanych przez Jimiego Hendrixa. W porównaniu z pierwotnym wcieleniem zdecydowanie się zmniejszyła, nie jest zasilana bezpośrednio z sieci i nie wymaga już używania zewnętrznego pedału do kontrolowania prędkości (chociaż jest taka możliwość, niestety pedał jest sprzedawany osobno).
Obudowa jest zbudowana niezwykle solidnie, nie ma tu ani śladu plastiku poza ozdobną płytką na górze i gniazdem zasilania 18V – co może sprawiać pewne problemy, bo większość dzisiejszych kostek jest zasilana napięciem o połowę mniejszym. Do deptania mamy dwa metalowe przełączniki, odpowiedzialne za włączenie efektu i wybór trybu pracy - chorus/vibrato. Każdy z osobną diodą, czerwoną dla on/off i czerwono-zieloną dla wyboru trybu. Niestety, żadna z diód nie pulsuje w rytm oscylatora LFO, co spotkać można np. w Rotovibe, i jest niesamowicie wygodną sprawą. No cóż, nie można mieć wszystkiego... Do kontrolowania dźwięku służą trzy pokrętła – Speed, Volume i Intensity. Zakres prędkości zaczyna się od wolnego przemiatania, a kończy się na dość szybkim przemiataniu. Potencjometrem Volume regulujemy (niespodzianka) głośność efektu, przy maksymalnym rozkręceniu podbijamy sygnał do 120% (3dB). Pokrętło Intensity odpowiada za proporcje oryginalnego i przetworzonego sygnału. Z tyłu obudowy znajdują się gniazda Input, Output, gniazdo wspomnianego pedału prędkości, gniazdo zasilacza i malutki przełącznik brzmienia całego efektu. Ukryte pod hasłem vintage brzmienie jest nieco bardziej nosowe, jakby spadek jakości dźwięku. W tyn trybie dźwięk przypomina trochę odbicia analogowych delayów – przytłumione i jakby cieplejsze. Który lepszy – nie da się powiedzieć. Kwestia gustu.
Sam efekt brzmi dość specyficznie. Chorus brzmi grubo, ciepło (nawet bez wciśniętego switcha 'vintage') i zdecydowanie inaczej niż nowoczesne sterylne chorusy. Ciężko porównać go do czegokolwiek, ze wszystkich takich kostek jakie miałem okazję ograć najbliżej był Polychorus ze stajni Electro-Harmonix, chociaż EHX jednak różnił się i możliwościami, i charakterem. Niemniej jeśli ktoś jest ciekaw, wystarczy posłuchać jak brzmi Robin Trower – to właśnie sound chorusa z Univibe. Tryb Vibrato brzmi podobnie, chociaż zasada działania jest nieco inna. Ciężko jest określić czym różni się od innych efektów vibrato, skoro każdy opiera się na tym samym – cyklicznym podwyższaniu i obniżaniu wysokości dźwięku. Jedyne co w tym trybie mi się nie podoba, to niewielki zakres regulacji amplitudy wibracji – można by pójść trochę dalej w stronę psychodelii, jak np. w EHX XO Clone Theory, gdzie zakres był sporo większy... Ale i tak jest to bardzo przyjemne, stonowane vibrato. Dla tego trybu w zasadzie zainteresowałem się Uni-Vibe, ale dopiero dorwanie go w moje łapska wyprowadziło mnie z błędu – ten chorus jest niesamowity! Organiczny jak biologia w podstawówce, ciepły jak browar z Biedronki i inspirujący jak Twój Weekend.
Jeśli ktoś jest fanem kombajnów, efektów cyfrowych oferujących miliony brzmień może nie znaleźć w tym efekcie niczego szczególnego, mało tego Uni-Vibe jest już rekreowany w większości symulatorów efektów modulacyjnych więc nie będzie pewnie nawet niczym nowym. Ale jeśli masz słabość do mitycznego analogowego ciepła, UV (i jego rekreacje) jest obowiązkowym przystankiem do odwiedzenia.
PRÓBKI DŹWIĘKU:Speed: godzina 14, Volume: godzina 14, Intensity: godzina 16 (tryb chorus)Speed: godzina 7 (min), Volume: godzina 14, Intensity: godzina 19 (max)(tryb chorus)Speed: godzina 13, Volume: godzina 14, Intensity: godzina 16 (tryb vibrato)Speed: godzina 16, Volume: godzina 14, Intensity: godzina 14 (tryb vibrato)[Pearl LP Custom (EMG 81/85) -> Uni-Vibe -> POD 2.0 -> komp]
ZALETY:- brzmienie
- wykonanie
- nieskomplikowana, intuicyjna obsługa
WADY:- niewidoczność w Polsce (pozdrowienia dla firmy Music Dealer, dystrybutora Dunlopa w PL)
- cena
- dość mały zakres intensywności vibrato
- nietypowe zasilanie 18V
Efekt do testów i posiadania dostarczył Muchatek.PS. Jim Dunlop produkuje też model bez trybu vibrato, za to ze stereofonicznymi wyjściami, oznaczony symbolem UV-1SC.
PS #2. niektóre modele Uni-Vibe nie mają przełacznika vintage on/off, nie wiem czy to te nowsze i czy działają wtedy w trybie vintage czy nie.