Nazwa nazwą, o to czy Mayones jest inteligentna czy nie to jest dyskusja bez końca. Większość nazw szanowanych firm pochodzi od nazwisk ich założycieli, które w tłumaczeniu mogą mieć różne znaczenia:
Fender: M ZDERZAK; M ODBIJACZ; F KRATA PRZED KOMINKIEM; M OCHRANIACZ [MAR.]; M BŁOTNIK; F ZASŁONA - przerabiając to na nazwisko... Zderzakowski? Błotnicki?
Jackson - dosłownie "syn Jacka", u nas podejrzewam że takie nazwisko brzmiało by "Jackowski" - podobnie pewnie można by postąpić z GibSONem,
Steinberger - z niemieckiego stein = kamień, skała, berg = góra, tylko z dodaną końcówką żeby brzmiało jak nazwisko - coś koło "Kamiennogórski",
Epiphone - coś jakby "dźwięk Epiego" - założyciel nazywał się Epaminondas Stathopoulos - w skrócie "Epi".
Rickenbacker - nawet się nie podejmuję - części składowe to "stóg" i "zwolennik"
A z innych:
Cort - skrócona wersja nazwy Cortez, chyba bez znaczenia ale ładnie brzmi "z hiszpańska". Tak samo zresztą jak
Ibanez - japońska firma przejęła hiszpańską wraz z nazwą "żeby lepiej brzmiało"
Pearl - perła,
Tanglewood - pomniejsza marka, ale ciekawa kiedy damy ją na tłumacza - dosłownie "splot drewna",
Sky Way - "niebiańska droga"?
I tak dalej... jakbyście się zapatrywali gdyby ktoś wyjechał u nas z marką gitar "Jackowski" albo "Zderzacki". Byłby śmiech na sali i ogólnonarodowa polewka. A najwidoczniej w krajach gdzie obywatele mają większy dystans do siebie samych nikt się tym nie przejmował
Moim zdaniem jakkolwiek lutnik by się nie nazywał, zawsze jednak będzie lutnikiem, a to dla sporej części osób ma znaczenie psychologiczne samo w sobie - na zasadzie "dołożę 3 stówki (albo i nie) i mam "znaną" firmę" - nieważne że często jest to jakiś chiński MDF nadający się co najwyżej na przycisk do papieru - ma "znane" logo i tyle. Strata wartości na gitarze lutniczej to już temat na inną dyskusję, więc tego tu nie podejmuję -
zorro (znowu
) wrzucił fajną wypowiedź w temacie o GASie kiedy gruchnęła wieść że PAS ma zamykać interes - wycinek najbardziej w temacie:
"za wiosło [lutnicze - dop. MrJ
] np. w stylu Les Paula trzeba by brać nie mniej niż za oryginalnego Gibsona. A Polska to jest taki kraj, że tu się wyrób lutniczy nadal traktuje jako tańszą alternatywę dla zachodnich (i dalekowschodnich) wioseł. Ale co się tu dziwić? Kto z nas dał by za Les Paula od Witkowskiego 8000 zł? Za 3000-4000 może by się znalazł amator, choć znając życie większość wybrałaby Tokaia, Greco czy Burny. Ja prawdopodobnie też."
Sorka za kolejne podrzucenie nie swojej wypowiedzi.