Autor Wątek: Co was ostatnio zszokowało?  (Przeczytany 1414855 razy)

Offline g-zs

  • Pr0
  • Wiadomości: 4 305
  • got beagle?
Chyba, że masz na myśli gavelowe.

Dokładnie tak :)

Swoją drogą: może po prostu napisz ogólnie jak działasz. Skopiuję i wyślę koledze, który ma coraz bardziej dodatni bilans kaloryczny ;)

Ok, to na początek mała opowieść :D
Nie było to moje pierwsze podejście do zrzucania kg. W życiu próbowałem już kilku diet, ale zawsze ostatecznie największym problemem był mój mindset. To chyba w ogóle jest największy problem przy odchudzaniu u wielu osób - liczyłem na szybkie efekty. -1kg na tydzień było za mało i chciałem więcej i szybciej. Zrobiłem więc najgłupsze co mogłem i się "trochę" głodziłem. To powodowało, że traciłem przede wszystkim wodę, nie miałem energii, nie mogłem się skupić, bo ciągle byłem głodny, a na dodatek osiągnąłem efekt odwrotny do zamierzonego, bo organizm - pod wpływem głodówki - zaczął wręcz gromadzić tłuszcz na zapas, więc spadek wagi wiązał się głównie z utratą wody w organizmie.
Porzuciłem głodówki i zacząłem aktywnie uczęszczać na siłownię (6x w tygodniu). To było dobre na początku, ale tu z kolei bardzo szybko zacząłem wpierdalać śmieci, bo czułem się usprawiedliwiony sam przed sobą - mogę zamawiać kebsa i pickę, bo przecież chodzę na siłkę, no nie? No właśnie kurwa nie :D Tym bardziej że z czasem (po 3-4 miesiącach) wizyty na siłce zaczęły być coraz rzadsze, a zamawianie śmieciowego żarcia coraz częstsze. Efekt końcowy - wiadomo, kg w liczbie mnogiej znowu na plus.
Kolejne podejście to dieta Chodakowskiej - 100 pln za 2 miesiące, gotowe przepisy na każdy dzień tygodnia, policzone kalorie, policzone makra, raz w tygodniu ważenie, zakupy również raz w tygodniu, żeby nie kusiło na śmieci w sklepie. Tu było już bardziej ok, ale problemem stały się przepisy same w sobie. Bardzo szybko zacząłem się nudzić, proponowane potrawy nie do końca wchodziły w moje preferencje smakowe, a na dodatek czasem - żeby zgadzała się kaloryka - miałem OLBRZYMIE porcje do zjedzenia (np. jednego dnia miałem do zrobienia vege zupę krem z selera. Wszystko fajnie, tylko wg dostarczonego przepisu musiałem zjeść ponad 1,5kg takiego przygotowanego posiłku xD Dodatkowym minusem było to, że chcąc na tej diecie utrzymać różnorodność potraw, często wyrzucałem sporo produktów. Bo np. w tygodniowym planie miałem do użycia 100g jakiegoś produktu, a ten w sklepach jest pakowany po np 200g i reszty nie miałem jak użyć, a chciałem ściśle trzymać się otrzymywanej diety. Takich produktów, było kilka w każdym tygodniu i strasznie bolało mnie wyrzucanie żarcia.
Następnie próbowałem pudełek - było drożej, ale oszczędzałem czas, bo nie musiałem gotować i jeździć na zakupy. Na początku było ok, ale z czasem znowu uderzyło znudzenie i rutyna. Smaki również nie moje - jako że firma dostarczała do dziesiątek klientów, to i smaki musiały być "zrównoważone" żeby każdy był zadowolony. W efekcie wszystko zaczęło wydawać mi się mdłe i niesmaczne. Do tego firma często myliła zamówienia i dostawałem czasem coś, co wykluczyłem ze swojej diety, bo tego nie lubię. Efekt po kilku miesiącach był taki, że na początku w weekend wpierdalałem więcej kalorii niż przez cały tydzień (pudełka miałem pon-pt), a potem "cheat day" przeciągał się na dni tygodnia i w końcu te pudełka częściowo wyrzucałem, bo nie zjadłem i żarcie się psuło.

Byłem zniechęcony, motywacja na parterze, kolejne jojo, i to takie na pełnej kurwie, bo nie tylko wróciłem do wagi sprzed diety, ale na dodatek poszło 10kg na plus i dobiłem do jebanych 130 kg. Moja samoocena leżała, zacząłem być coraz bardziej autoagresywny, więc po dupie dostała też psychika. No i w pewnym momencie stwierdziłem, że czas się ogarnąć, bo nikt tego nie zrobi za mnie, a użalanie się nad sobą nie ma sensu.

Podjąłem więc dwie najlepsze decyzje:

1. Poszedłem do psychologa.
W swoim środowisku widzę, że jest to krępujący temat dla wielu osób i ludzie czują się niezręcznie kiedy o tym mówię, ale to są internety, więc sobie z tym poradzicie :* Dodatkowo od jednej osoby usłyszałem, że on nie ma potrzeby pójścia do psychologa, "bo nie jest pierdolnięty". Śmiechłem, bo facet ma prawie 30 lat, bardzo dobrze zarabia i mieszka z rodzicami. Ale pokazuje to głównie jakie podejście do psychologów ma "typowy Kowalski". Sorki, taka mała dygresja, każdy jest kowalem swojego kowadełka i ma prawo podejmować decyzje jakie chce, nic mi do tego.
Zmierzam do tego, że zdrowie psychiczne jest równie ważne co zdrowie fizyczne (przecież są w końcu ze sobą ściśle powiązane), a mimo to jest ciągle marginalizowane i mam wrażenie, że w naszej kulturze to jest to tabu. Dlatego tym chętniej o tym opowiadam, bo może komuś pomoże to w podjęciu decyzji i rozpoczęciu sesji jeśli czuje że tego potrzebuje, ale się waha i krępuje. Nie wstydź się Anon, bądź samolubny, pomyśl wreszcie o sobie :*
U psychologa przerobiłem autoagresję i niską samoocenę i był to kluczowy element w diecie, którą rozpocząłem wraz z sesjami. Pozwoliło mi to na całkowitą zmianę sposobu myślenia, postrzegania samego siebie, ale również pozwala mi na utrzymanie stałego wysokiego poziomu motywacji.

2. Rozpocząłem dietę. Znowu :D
Ale tym razem inaczej. Zrzucenie wagi było celem pobocznym. Cel główny to okazanie sobie samemu troszkę miłości (przez żołądek do serducha, tylko swojego). Bardzo ważnym elementem jest to, że naprawdę lubię gotować i czerpię z tego przyjemność. Wiem co lubię jeść, ale wcześniej nie przykładałem większej wagi (pun intended :D) do proporcji i zawartości moich posiłków. I tu weszło Fitatu - apka jest darmowa, reklamy nie są nachalne ani problematyczne, ale jeśli kogoś denerwują (tak jak mnie), to roczny abonament kosztuje jakieś grosze. Korzystając z niej zauważyłem, że liczenie kalorii i makrosów to nie jest żadna wyższa szkoła jazdy. O ile na początku miałem z tym trochę zabawy, żeby dopasować produkty, to teraz przychodzi mi to naturalnie.

Chcesz zrzucić? Przestrzegaj tylko kilku zasad, które w sumie są oczywiste:

a) Kup wagę kuchenną i polub się z nią, będzie Ci towarzyszyć codziennie i przy każdym posiłku. Nie szukaj wymówek, że czegoś nie możesz zważyć. Możesz wszystko, wierzę w Ciebie Anon! :*

a') Waż produkty przed obróbką. Niby wiadomo, a jednak kumpel liczył kalorie po ugotowaniu (i np. kalorie ryżu brał z pudełka, ale ważył ryż po ugotowaniu).

b) Więcej warzyw, mniej mięsa, jeszcze mniej tzw. "dodatków skrobiowych" i innych węgli. Proste i oczywiste nie? To dlaczego o tym piszę? Bo to trzeba nie tylko wiedzieć, ale także rozumieć. Jeśli zmniejszysz, drogi Anonie, ilość miesa i węgli, a warzywa zostaną na dotychczasowym poziomie, to będziesz chodził głodny. Easy as that. Ładuj w siebie warzywa zawsze i wszędzie. Jak lubisz, to i każdą ze stron, nie oceniam :D

c) Trzymaj się planu kalorycznego. Brzmi jak oczywista oczywistość, ale niekoniecznie jest tak oczywiste w praktyce. Bardzo łatwo popaść w skrajności, tzn. albo się napchać pod korek, albo głodzić. Jeśli mam do zjedzenia 1850 kalorii, w tym zakresy: 55-92g białka, 51-61g tłuszczy, 207-320g węgli (dane z Fitatu ze wczoraj), to tyle jem. Nie więcej, nie mniej, trzymam się tych zakresów. I to jest mega kluczowe, bo przesadzanie w którąkolwiek stronę jest szkodliwe.

d) Baw się gotowaniem. Eksperymentuję ze smakami, poszerzyłem gamę używanych przypraw. Wszystko musi mi smakować. Nic nie może być "meeh". Mam świadomość, że mogę użyć wszystkiego, na co mam ochotę. Ale mam też świadomość, że użycie konkretnego produktu wiąże się z konsekwencjami. Mam ochotę na zasmażaną kapustę ze skwarkami i do tego kluchy? Spoko, liczę ile poszczególnych produktów mi się "zmieści" i z tego przygotowuję posiłek. Kalorie i makrosy zachowane, a ja zjadłem dokładnie to, na co mam ochotę, nie to, co musiałem.

e) Nie musisz czuć sytości w trakcie jedzenia, żeby być najedzony. To jest już mega indywidualne, bo nie każdy tak ma, ale ja tak miałem. Od stołu odchodziłem dopiero, jak czułem na żołądku, że się najadłem. Poczucie sytości dociera do mózgu z opóźnieniem. Zaufaj cyfrom, one nie kłamią. Jeśli mówią, że jesteś najedzony (tzn kaloryka i makra na założonym poziomie), to poczekaj pół godziny.

f) Pij wodę. Sam mam z tym problem w okresie zimowym i to jest jedyna rzecz, do której się zmuszam, ale mam świadomość jak ważne jest odpowiednie nawodnienie organizmu. Nie możesz wypić dwulitrowej butelki wody? To kupuj wodę butelkowaną po 0,5l. O wiele łatwiej wypić tę samą ilość wody w mniejszych butelkach.

Dla przykładu mój obiad z dnia wczorajszego. Miało być szybko i możliwie najbardziej jednogarnkowo, bo przygotowywałem go w trakcie zajęć zdalnych na uczelni. Robiłem go dla 2 osób, więc końcową wagę użytych półproduktów liczyłem na zasadzie proporcji z wagi końcowej po przygotowaniu (stąd np. oliwa ma 13,2g, gdzie na całość użyłem 20g).




Raz w tygodniu pozwalam sobie na cheat meal. Bo czasem po prostu muszę opierdolić tego kebsa :D
B ( o ) ( o ) B S