Na NFZ się nawet nie kwalifikuje, nie ma ubezpieczenia.
A teraz in my homie's defense, nie jest wcale pasożytem.
Chodzi po zakupy, gotuje (i to zajebiście), do tej pory dokładał się do rachunków elegancko. Po prostu skończyła mu się kasa i uj.
Zresztą jak byłem x lat temu w podobnej sytuacji, czytaj nie miałem gdzie się zatrzymać, to mnie przygarnął na chatę do siebie i tak u niego kiblowałem miesiąc. Dwa razy.
Po prostu mnie sytuacja lekko przygnębia, bo znowu jebanie się z szukaniem nowego miejsca, w momencie kiedy studenciaki znowu się budzą i ciężko coś znaleźć.