Ja tak się zastanawiam, mam sobie te 30 latek, w czerwcu spłacę pewnie kredyty, a właściwie ostatni z nich, mam mieszkanie 34m2, całe dwa pokoje w powiedzmy "Centrum" Bydgoszczy (jakieś 7 minut pieszo na Stary Rynek). Uważam, że nie zarabiam wcale mało, szczególnie jak popatrzę na moich znajomych, oczywiście kosztem minimum 240 godzin w pracy, co miesiąc, bywały miesiące, że godzinek robiło się 336
Kupiliśmy z żoną 6 letnie autko klasy "Compact", zafundowaliśmy sobie SAMI ślub, co rok staramy się jechać na wakacje na południe Europy/północ Afryki. Niby hajlafj... ale... jestem co miesiąc obliczony co do złotówki, nie odczuwam "swobody finansowej", nie mogę sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa, no coś spontanicznego. To jest przykre, bo jako osoba dość zaradna (tak myślę), dość wykształcona i z dość dobry startem, czuję, że ledwo aspiruję do tzw. "Klasy średniej", takiej jaka powinna być w kraju UE, przynajmniej według statystyk. Boje się myśleć, co będzie, gdy będę chciał wybudować się, i wychować dzieciaki (mimo wszystko nie chcę tego robić w miejscu, gdzie mieszkam). Całe życie na kredycie? Przecież zarabiam sporo ponad średnią krajową, a w ING z oszczędzania bym dostał 11/10... nie rozumiem.
Aha, jeszcze jedno, wiecie kto z moich znajomych z liceum dobrze sobie teraz żyje? Ci co mieli bogatych rodziców
Tata dał firmę na początek, a ja sobie prezesuje. To moi jedyni znajomi, którzy nie liczą pieniążków.