Gdybyśmy byli amerykańscy, to byśmy nawet do głupiego sklepu przychodzili z uśmiechem, z zainteresowaniem wysłuchali co ma przeuprzejmy sprzedawca (a nie jak u nas, że klient przeszkadza mu w wegetacji) do powiedzenia, pogawędzili jeszcze sympatycznie o pogodzie przy okazji - ale bez utrudniania sobie wzajemnie życia i bez rozwlekania w czasie załatwili wszystko i grzecznie, z uśmiechem pożegnali.
Tylko niestety jak "we krwi" mamy biernie wpajane przez otoczenie ponuractwo i buractwo (które w momentach wyczerpania z nas wyłazi nawet, jeśli normalnie "na dzień dobry" staramy się z tym walczyć) to podejście "płacę-wymagam" się u nas wypaczyło, po czym też właśnie ci w porządku klienci/pacjenci/interesanci/cokolwiek obrywają za tych zjebanych, bo usługodawcę dopada wspomniane zmęczenie materiału, po czym ten klient wobec kolejnych nie-zmęczonych usługodawców przez swoje zmęczenie poprzednimi też zaczyna buraczyć i się gówno rozplenia dalej.