Kiedyś poszedłem na tzw. "rozmowę o pracę" do biedronki, po 2 minutach babka mi powiedziała, że niestety nie mogą zaoferować mi angażu. Wychodząc zauważyłem jak jakieś dwie otyłe emerytki dają sobie nawzajem lekcje obsługi kasy i skanera kodów kreskowych i niezbyt udolnie im to wychodziło, poczułem się jakbym był upośledzony, gdyby nie to, że wychodziłem przez drzwi automatyczne to bym nimi trzasnął.
Pewnie nieoficjalnym wymogiem była przynależność do kółka różańcowego z lokalnej parafii. Obcym od koryta wara.