Jebłem. Na moim uniwerku za 4,75 miałem 240 zł naukowego... socjalne to było coś koło 120 zł (z dodatkiem mieszkaniowym i na wyżywienie). Na akademik stykło
a na resztę trzeba było zarobić. I chuj to kogokolwiek obchodziło. Jak trzeba było jakiś gig zaśpiewać - profesor jakiś czy coś - szedł chór i śpiewał. Student dzienny jest do dyspozycji uniwersytetu przez 5 dni w tygodniu. Kończę wychowanie muzyczne. Dodatkowo cały ten bajzel z teorią ogarnąć - byłem jednym z trzech osób bez jakiejkolwiek szkoły muzycznej na roku. Dodam że zostałem jeden
Więc zarabiałęm na siebie i zakuwałem na tyle dobrze żeby jeszcze stypendium dostać. Do czasu. Na 3 licencjacie dopierdoliła się do mnie facetka z harmonii z której miałem komisa. Wchodzę na egzamin, zaczynam grać a facetka coś zaczyna mi wymyślać wtrącenie do subdominanty drugiego stopnia. Zgłupiałem i zaciąłem się. Nie ma czegoś takiego. Oczywiśce nic nie powiedziałem. Usłuyszałem że ona ma dość niechodzenia na zzajęcia, opieprzania się studentów i ona nam pokaże. 2 w indeks. nie było mnie w semestrze na dwóch zajęciach,na obydwa były papiery. Gość, który był na zajęciach 2 razy w semestrze wyleciał z sali, kazała mu przyjść jak sie nauczy, za 3 godziny. No więc zapierdalam do dziekanatu żeby ogarnąć co mam z ta dwóją zrobić. W dziekanacie babka mówi że mam jeszcze drugi termin (ufff) ale jeszcze zadzwonić coś sprawdzić. Zadzwoniła okazało się że cholera wpisała zaliczenie semestru jako pierwszy termin egzaminu. Oczywiście daty się nie zgadzał y - do egzaminu podchodziłem jak cały mój rok w innym terminie niż był w karteczce w sprawozdaniu jakimś. Więc dwója rektorska za niestawienie się w pierwszym terminie na egzamin. W ten oto sposób zaliczyłem dwie dzidy za jednym zamachem. W tym momencie o naukowym mogłem zapomnieć - średnia mi zjechała poniżej 4,3. Więc intensywnie zacząłem pracować. W tym roku nie dostałem nawet socjalnego, bo zarobki mi przekroczły próg o 12złotych i 14 groszy na członka rodziny. Nikogo w komisji nie obchodzi sytuacja np domowa (braciak ma astmę - w chuj kasy idzie na leczenie. Dzieciak ma 14 lat i orzeczenie). Ostatecznie sie wkurwiłem, ale stwierdziłem że skończę te pierdolone studia. Takie sytuacje skutecznie mordują ambicję i mam już dość studiowania szczerze mówiąc. Bo jak ja zapierdalałem i zakuwałem moi koledzy pili a i tak chuja z tego mam.