przejrzałem cały wątek, przesłuchałem trochę nowych kawałków i jak dla mnie: i tak jest to ich najlepsza płyta od dawna ale po prostu nie rusza mnie tak jak ich pierwsze cztery albumy. W tym temacie zgadzam się z Wujem Bat (jak to się odmienia?
) ich drugi krążek to dla mnie osobisty debeściak, nie tylko jedna z najlepszych płyt Korna ale jedna z najlepszych płyt ever - jest ciężar, jest wokal, który wzbudza ciary na plecach, to jest taka płyta, która od pierwszej sekundy daję Ci kopa w twarz a potem każdym dźwiękiem wbija Cię w fotel, ziemię czy gdzie tam akurat przebywasz.
Odkąd nie ma z nimi Heada stracili bardzo dużo, brakuje tych wszystkich gitarowych smaczków, nie ma już tej przestrzeni muzycznej.
Obecnie w Kornie jak dla mnie jest wokal Davisa i jakieś dźwięki w sumie dosyć przypadkowe w dużej mierze oparte na mocno osadzonym rytmie i jakichś samplach, loopach i bajerach z kompa... zgadzam się, że już od pierwszych płyt sekcja rytmiczna w Kornie to nie była typowa metalowa zapierdalanka tylko mocno osadzony beat któremu bliżej było do patentów znanych z muzy elektronicznej. Po prostu teraz brakuje mi tego jak współgrały wiosła Heada i Munkyego co teraz próbują zastąpić elektronicznymi smaczkami... czasem wychodzi im to lepiej czasem gorzej... takie życie,
no i wokal Davisa też się jakoś zmienił, porównajcie sobie to co robi teraz a to co było na "Life is Peachy" chociaż to się zaczęło zmieniać już od czwartego albumu...
ale się rozpisałem