Dodam, że wg mnie było kilka scen, bez których film by się obył, chodzi mi o te najbardziej drastyczne.
On właśnie zawsze ma takie sceny których celem jest głównie szokowanie, a wiele nie wnoszą (np. scena orgii w "Idiotach", gdzie skłonił aktorów do kopulacji na planie), aczkolwiek w Antychryście jeszcze można w nich odszukać jakąś symbolikę. Choć można to było zrobić mniej "in your face", a znaczenia by nie straciło, a może i by zyskało bez tej otoczki szoku, która jednak przysłania odbiór. Dlatego go nie lubię, bo to taki cwaniaczek. Za dużo manipulacji, a za mało chęci przekazania czegoś widzowi. Tak jak wuj Batman mówi, że fajnie jest gdy film coś wnosi. Antychryst mi akurat wniósł, bo sporo miałem po nim przemyśleń i wniosków na temat kobiet, seksualności, natury. Może to po prostu Dafoe tak na mnie wpłynął, bo lubię gościa i fajnie było w końcu zobaczyć go w czymś co nie jest wysokobudżetową szmirą ;]
Ja odebrałem to trochę jakoby ona była owładnięta swoją pracą na temat kobiecej natury oraz miała fetysz w przemocy i ludzkiej (tudzież swojej) krzywdzie (patrz sytuacja gdy ona szczytuje i widzi jak jej synek wypada z okna).
Film na pierwszy rzut oka strasznie kontrowersyjny i dziwny ale zajebiście zapada w pamięć.
Zastanawia mnie też kwestia trzech żebraków, kwestia Szatana w tym filmie oraz postępującą utratę zmysłów głównego bohatera. Jeśli można to faktycznie nazwać utratą zmysłów, nie mniej zaczęło mu strasznie odpierdalać momentami (sytuacja gdy kompletnie zmienia się jego spojrzenie jak wyjmuje sobie z nogi ten pręt i patrzy na swoją żonę, po czym ją dusi...
Wydaje mi się, że nie chodzi tutaj o sam kontekst mizoginiczny (również ale nie tylko).
Tak, tam jest tego więcej i do tej jej pracy wiele się sprowadza. Z tymi trzema żebrakami też mieliśmy jakąś wspólną interpretację z kumplem w kinie, ale tak jak mówię, trochę czasu minęło i nie wszystko już pamiętam